Różne odcienie czerwieni

W dobie absurdalnej wojny jaka toczy się w Ziemi Świętej, prawdziwą oazą pokoju w tym regionie, jest leżące po sąsiedzku Królestwo Jordanii. Duża w tym zasługa władz państwowych i duchownych muzułmańskich, współpracujących razem w propagowaniu w społeczeństwie tolerancji. Podczas zakończonego niedawno ramadanu, islamskiego miesiąca postu, zachęcało do niej w swoich kazaniach ponad 2,5 tysiąca imamów, natomiast telewizja emitowała specjalne programy poświęcone pokojowemu współżyciu różnych religii.

Od czasu konfliktu w Zatoce Perskiej Jordania stała się także pomostem łączącym Zachód ze Środkowym Wschodem. Ponieważ kolej w tych stronach prawie nie istnieje, rurociągi zostały zniszczone podczas działań wojennych i obowiązuje zakaz lotów nad Irakiem, jordańskimi autostradami ciągnie dniem i nocą sznur cystern z ropą naftową oraz samochodów komunikacji osobowej. Nietrudno się domyśleć, że przynosi to ogromne dochody temu zaledwie 5 milionowemu państwu o powierzchni trzykrotnie mniejszej od Polski. Dlatego stołeczny Amman może rozrastać się w dynamicznym tempie, zapewniając pracę i mieszkanie prawie połowie ludności Jordanii. Swoim zewnętrznym wyglądem przypomina on coraz bardziej nowoczesne dzielnice Rzymu, czy Aten i tylko widok meczetów oraz rozlegający się w kilkugodzinnych odstępach czasu śpiew imamów, uświadamia przybyszowi muzułmański charakter kraju.

Tak było również w moim przypadku, kiedy po 12 godzinnej podróży powrotnej z Bagdadu znalazłem gościnne schronienie w domu biskupa Selima Sazegha, wikariusza łacińskiego Patriarchy Jerozolimy dla 50 tysięcy wiernych tego obrządku żyjących w Jordanii.

Odpoczynek nie trwał jednak długo, gdyż około czwartej nad ranem, jeszcze przed świtem słońca, usłyszałem za oknem aksamitny głos imama wzywającego do modlitwy. Chwilę później przyszedł ksiądz biskup i oznajmił, że zorganizował mi wyprawę do Petry, starożytnego miasta Nabetejczyków. Obok Góry Nebo, z której Mojżesz oglądał przed śmiercią Ziemię Obiecaną i Wadi Al-Kharrar – gdzie według Tradycji udzielał chrztu św. Jan Chrzciciel, Petra jest najczęściej odwiedzanym przez turystów i pielgrzymów miejscem w Jordanii. Jedni i drudzy udają się tam, aby podziwiać wykute w czerwonej skale budowle, przywołujące wspomnienie odległych o tysiące lat czasów, kiedy miasto tętniło gwarem przybywających tu karawan. Pielgrzymi zainteresowani są ponadto grobem Aarona brata Mojżesza. Wśród miejscowej ludności panuje bowiem przekonanie, że umarł on w Petrze, która znalazła się na drodze wędrujących do Ziemi Obiecanej Izraelitów.

Około 1812 r. angielsko-szwajcarski podróżnik Johann Ludwig Burckhardt zdołał przekonać Beduinów, że chce złożyć na jego grobie ofiarę przebłagalną. Dziesięć lat później, z pozostawionych przez niego po śmierci pamiętników świat dowiedział się o istnieniu Petry. Tak naprawdę, jej pamięć ocaliły kościelne annały, w związku z istniejącym tu od IV wieku biskupstwem. Kiedy w 1932 r. utworzona została archieparchia (archidiecezja) dla 30 tysięcy żyjących w Jordanii greko-melchitów, Papież Pius XI nadał jej nazwę starożytnej stolicy Jordanii.

Potrzeba prawie czterech godzin na pokonanie 260 km dzielących Amman od „Czerwonego Miasta”, jak powszechnie nazywa się Petrę ze względu dominujący tam kolor. Po dotarciu do celu, nic jednak nie zdradzało w najmniejszy sposób niezwykłości tego miejsca; wokół mnie roztaczała się pustynia, Arabowie oferowali przejażdżkę wielbłądem, natomiast w oddali widać było górskie zbocza. Właśnie w ich stronę należało kontynuować wędrówkę, by następnie wejść do wąskiego kanionu, wyżłobionego w skalnym masywie przez płynące tu przed setkami tysięcy lat rzeki. Jego wężowata forma i wysokie na ponad 150 metrów ściany sprawiały, iż pomimo stojącego w zenicie słońca wędrowało się praktycznie w półmroku. W przeszłości ułatwiało to mieszkańcom Petry obronę przed atakami Babilończyków i Rzymian, którzy próbowali zdobyć miasto.

Po około półgodzinnym marszu, tunel nagle się skończył i przed oczami ukazał się plac z ogromną około 40 metrową budowlą przypominającą fasadą barokowe kościoły. W rzeczywistości powstała ona jeszcze w czasach przed narodzeniem Chrystusa jako grobowiec królewski. Powszechnie nazywana jest jednak „skarbcem”, gdyż zgodnie z legendą faraon miał przechowywać w niej swoje klejnoty. Z kolei w okresie Imperium Bizantyjskiego przekształcono ją w rezydencję biskupią.

Idąc dalej zobaczyłem inne grobowce o przebogatej architektonicznej formie, wśród których było miejsce spoczynku Aarona. W zależności od pory dnia budowle te wykute w litej skale zmieniały kolor od purpurowego, przez różowy, po brunatny. Także ich wnętrza opróżnione na przestrzeni wieków przez rabusiów i ciekawskich, rekompensowały odwiedziny gamą kolorów piaskowca zdobiącego ściany. Czerwień, błękit, fiolet i oranż przeplatały się nawzajem, przypominając do złudzenia nasze imieninowe torty.

Jak przystało na znaczne miasto, Petra posiadała amfiteatr, zdolny pomieścić 7000 widzów. Zachował się on do dzisiaj w doskonałym stanie, a spoglądając wokół można dostrzec wykute w skałach nisze, które wypełniały niegdyś podbizny różnych bóstw.

Duże wrażenie robi również 50 metrowej wysokości świątynia o nazwie „klasztor”. Po kilkunastu minutowej wspinaczce można dotrzeć do jej wnętrza i obejrzeć groty zamieszkiwane dawniej prez chrześcijańskich mnichów, którzy w poszukiwaniu ciszy i samotności wycofali się na obrzeża ruchliwego miasta.

Ze skalnych galerii „klasztoru” widać dobrze główną ulicę starożytnej Petry, resztki klasycznych kolumn po jej obrzeżach oraz majestatyczną bramę miejską w stylu helleńsko-rzymskim. Gdzieniegdzie można rozpoznać pozostałości świątyń i term, dodając sobie w wyobraźni rzędy glinianych domów mieszkalnych.

Miejsce ucieczki mnichów nie było więc w gruncie rzeczy takie idealne, bo każdego dnia musieli zmagać się z pokusą powrotu do świata.

Jak przed wiekami, Petra tętni dzisiaj życiem oraz różnojęzycznym gwarem przybywających tu turystów. Ongiś jej mieszkańcy utrzymywali się dzięki pustynnym karawanom, zmuszając kupców i podróżników do płacenia słonych podatków. Obecnie pieniądze przywożą turyści, będący dla tubylców nie mniejszym skarbem, niż monumentalne zabytki uznane przez UNESCO za dziedzictwo światowej kultury. Pełno więc w Petrze przewodników, fotografów i sprzedawców, oferujących turystom podrobione „antyki” oraz podobizny młodego króla Abdullaha Husajna. Może się to wydać zbyteczną dygresją, lecz nie sposób pisać o Jordanii, pomijając milczeniem rodzinę królewską.

Podobnie jak zmarły w 1999 r. ojciec, Husajn Talal, nowy monarcha jest bardzo lubiany przez Jordańczyków za troskę o kraj. Aż 85% ludności potrafii czytać i pisać, istnieje 12 uniwersytetów, natomiast szkoły podstawowe, w tym także katolickie, działają nawet w najmniejszych osadach. Należy dodać, że podobnie jak szpitale i przedszkola prowadzone przez Kościół, są one w jednakowej mierze dostępne dla chrześcijan i muzułmanów.

W starożytnej Petrze nie brakuje wycieczek szkolnych, jordańskich studentów oraz miejscowej „klasy średniej”.Coraz bardziej świadomi własnej przeszłości, z wyraźną dumą poruszają się oni wśród zachodnich turystów, naśladując ich jednocześnie ubiorem i stylem bycia.

Kiedy opuszczałem „Czerwone Miasto” przez tą samą wąską gardziel skalnego tunelu, marzyłem tylko o tym, aby spisać jak najszybciej moje przeżycia i wywołać zrobione zdjęcia. W obu wypadkach efekt był jednak mizerny. Przypomniały się mi wtedy słowa Thomasa Edwarda Lawrenca: „Przeczytałem niezliczone ilości opisów Petry, ale nie są one absolutnie w stanie oddać jej wyobrażenia. I jestem pewien, że również ja nie potrafię tego uczynić. Dlatego nigdy nie dowiesz się czym jest Petra, jeśli nie nawiedzisz jej osobiście”.

K. N.


powrót