Błogosławiony ksiądz Henryk Hlebowicz Dnia 9 listopada 1941 r. mija 60 lat od męczeńskiej śmierci ks. Henryka Hlebowicza, ogłoszonego błogosławionym w gronie 108 polskich Męczenników II wojny światowej. Choć zginął młodo, mając zaledwie 37 lat, zostawił po sobie pamięć nieprzeciętnego i gorliwego kapłana oraz wielkiego patrioty. Postać tego błogosławionego pragniemy przypomnieć naszym Czytelnikom. Ks. Henryk urodził się 1.07.1904 r. w Grodnie. Seminarium Duchowne ukończył w Wilnie. Potem uzyskał dwa doktoraty, z teologii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i z filozofii - na uniwersytecie "Angelicum" w Rzymie. Po powrocie do diecezji pracował przez kilka lat (1930-1936) jako profesor w Seminarium Duchownym oraz na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Stefana Batorego, a także jako duszpasterz katolickich organizacji akademickich. W pracy z młodzieżą dał się poznać najbardziej. Stał się w mieście postacią bardzo popularną i lubianą. W jego działalności widoczne było umiłowanie Chrystusa i służba człowiekowi, by go doprowadzić do Boga. Szczytowym okresem działalności ks. Hlebowicza były lata wojny i okupacji. Ogromne było załamanie rodaków po klęsce wrześniowej. On jednak nie poddawał się temu. Budził ducha w tym ogólnym przygnębieniu. Ilustracją może być relacja Jerzego Wrońskiego o wieczerzy wigilijnej w 1939 r. w Domu Akademickim: "Była to najsmutniejsza wieczerza, w jakiej uczestniczyłem. Wszyscy obecni pogrążeni jeszcze byli w osłupieniu po strasznej klęsce wrześniowej. Po przemówieniu rektora USB, St. Ehrenkreutza, oraz jakiegoś elokwentnego studenta wstał zza prezydialnego stołu chudziutki ksiądz w okularach i zaczął mówić. Od pierwszych jego słów zmienił się nastrój na sali. Zaszokował on wszystkich głębokim autentyzmem. Mówił krótko. A przemówienie zakończył gestem. Wzniósł wysoko ponad głowę opłatek. Gestowi temu towarzyszyły słowa, które pamiętam dokładnie, jakoby to było wczoraj: ŤTrzymam w ręku opłatek, ale wolałbym trzymać karabin. Gdy jednak zwyciężymy, niech rękę karzącą powstrzyma ręka miłościť". W czerwcu 1940 r. rozpoczęły się rządy sowieckie na Litwie i stopniowo nasilał się terror nowej władzy i naciski ateizacyjne na młodzież. O tym okresie i kazaniach ks. Hlebowicza napisał Bronisław Krzyżanowski w Mateczniku Wileńskim (Paryż 1979 s. 32): "Wiosną 1941 r. jedna tylko osobistość przebijała się przez przyćmienie naszej egzystencji, jeden tylko głos naruszał WIELKIE MILCZENIE - był to ks. Hlebowicz. W owym czasie stał się on sztandarem Wilna. Wilno znało ks. Henryka Hlebowicza już przedtem jako doktora teologii i profesora Uniwersytetu, ale nie to stanowiło o jego wpływie. Nawet nie to, że był wybitnym kaznodzieją. Był jednym z tych kontrowersyjnych księży, przyczyniających wiele kłopotów hierarchii, ale w ostatecznym rachunku przynoszących tyle dobra Kościołowi. Już poprzednio dał się poznać ze swej samodzielności myślenia i odwagi postępowania (...) Co wydźwignęło ks. Hlebowicza "na świecznik" tą wiosną 1941 roku? Nic innego, jak tych kilkanaście kazań, które wygłosił w kościołach wileńskich, a zwłaszcza tych kilka, które padły z ambony kościoła św. Jerzego w Wilnie. Czy miał elokwencję Bossueta, siłę przekonania Fenelona? Niewątpliwie był wybitnym mówcą, ale w tej chwili nie tylko to stanowiło jego siłę. Głos jego był potężny, bo zabrzmiał w WIELKIM MILCZENIU. Wilno milczące i zniewolone tłoczyło się u stóp ambony, słuchając największej osobliwości tego czasu: człowieka, który mówił to, co myśli. Jego kazanie w sobotę 3 maja 1941 roku było na miarę kazania Skargi". Stanisław Stomma w artykule o Pawle Jasienicy napisał: "Z okresu okupacji dwa epizody zasługują na szczególne podkreślenie. Pierwszy - to udział Jasienicy (wtedy Beynara) w tzw. grupie ks. Hlebowicza. Ks. Henryk Hlebowicz był szczególnym zjawiskiem, niezmiernie dynamicznym na tragicznym tle Wilna pod okupacją. Kapłan żarliwy, kaznodzieja znakomity, skupił dokoła siebie ludzi różnych obozów. Mówiono o nim, że nawracał grając w brydża. Do otoczenia jego należeli wybitni działacze PPS z byłym posłem dr Dobrzańskim na czele; z lewicy sanacyjnej: profesorowie Hiller i Mozałowski. Liczni katolicy. Znalazł się tam i Beynar. Epizod ten skończył się bohaterską śmiercią ks. Hlebowicza". I jeszcze jeden głos, profesora USB Michała Reichera: "Co pewien czas odwiedzaliśmy ks. H. Hlebowicza, członka tajnej organizacji, który przyjmował nas czarną kawą (w owych czasach przysmak nie byle jaki) w swym skromnym mieszkaniu na murach bernardyńskich. Informował nas o niejednym ważnym wydarzeniu, zaznajamiał się z naszymi sprawami, wgłębiał się w nasze troski, zawsze starał się pomóc. Wspominam o nim, gdyż był on niezwykłą, wyjątkową postacią; dokoła szerzył dobro, przynosił pociechę i nadzieję. Był człowiekiem szlachetnym, odważnym, bohaterskim. Dlatego też w warunkach okupacyjnych, w jakich się znajdował, jego cenna, wyjątkowa praca nie mogła trwać długo. Zginął zamordowany ręką okupanta, pozostawiając w żalu osamotnioną staruszkę matkę i nas wszystkich, którzyśmy go znali i kochali". Od końca czerwca 1941 r. nad Wilnem i Kresami zawisła nowa noc okupacyjna, tym razem niemiecka. Na terenach Białorusi zajętych przez wojska hitlerowskie, nastało chwilowe zelżenie terroru. Nastąpiło wielkie ożywienie religijne. Ludzie, prześladowani przez ponad 20 lat za wiarę, teraz otwierali kościoły, remontowali je i domagali się kapłanów. Tłumnie garnęli się do kapłanów do sakramentów św. po dawnej polskiej stronie granicy. Na ich prośby arcybiskup Jałbrzykowski skierował wielu księży na tamte tereny. Pierwszym z nich, który tam się udał z Wilna, był ks. Henryk. Był on świadom, że naraża się na niebezpieczeństwo. Zresztą dawał to do zrozumienia w swoich homiliach przed wyjazdem, gdy mówił: "Powtarzam za św. Pawłem: żyć dla mnie, to Chrystus, a umrzeć dla Niego, to szczęście wieczne!". We wrześniu 1941 r. ks. Hlebowicz wyjechał do pracy w 3 parafiach: Chotajewicze, Korzeń i Okołów, leżących na północ od Mińska. Garnęły się do niego tłumy ludzi. On wprost nie nadążał z posługiwaniem: chrzcił, spowiadał, udzielał Komunii św., błogosławił małżeństwa, głosił kazania. Jego owocna działalność szybko spowodowała zawiść nacjonalistycznych kręgów białoruskich, kolaborujących z okupantem. Ludność bowiem chciała, by duszpasterzował u nich w języku polskim. 7 listopada został aresztowany i przekazany żandarmerii hitlerowskiej. 9 listopada 1941 r. został rozstrzelany w lesie koło Borysowa. Niestety, nie udało się ustalić, gdzie został pochowany. Przy kościele w Borysowie w ostatnich latach postawiono krzyż, upamiętniający męczeńską śmierć ks. Henryka. Jego męczeńską śmierć niektórzy wiązali z kazaniem z 3 V 1941 r., w którym ofiarowywał Bogu swoje życie za młodzież, że ofiara ta została przyjęta. Tymczasem, gdy się analizuje kapłańskie życie ks. Henryka od dnia święceń po ostatnie ziemskie chwile, widać, że on złożył swe życie na ołtarzu prawdy ewangelicznej i miłości do tych, którym głosił Chrystusa, już w chwili decyzji zostania kapłanem. Na ofiarę tę zdecydował się nie dopiero w czasie wspomnianego słynnego kazania do młodzieży, lecz już w dniu święceń (20 II 1927 r.) - w akcie oddania się Bogu, kiedy napisał: "Chcę żyć i pracować tylko dla Ciebie... Jestem i chcę być tylko Twoją ofiarą. Racz ją tylko przyjąć, Panie... Racz ją dołączyć do Ofiary Syna Twego... za dusze, które mi powierzyłeś od wieków." Ofiarę tę Bóg przyjął. Błogosławiony ks. Henryk apostołuje nadal. Przemawia do nas autentyzmem swego kapłańskiego życia, wielką żarliwością w głoszeniu Chrystusa i miłością do każdego człowieka. Jego wstawiennictwu polecali się ci, którzy go znali, polecamy się i my jako do Błogosławionego, naszego Orędownika przed Panem. Ks. Tadeusz Krahel |