Koniec złudzeń

Kiedy runął system komunistyczny, pisano o końcu historii. Wydawało się, że nic już nie przeszkodzi ludziom w budowie wspaniałego świata. Przyśpieszeniu uległ proces integracji europejskiej, otwartym tekstem mówiono o globalizacji jako dziejowej wręcz konieczności.

Odtrąbiono triumf demokracji na świecie. Ponieważ ludzie masowo odżywiali się w barach McDonalds, pili Coca-colę i tłumnie walili na amerykańskie filmy, mówiono o amerykanizacji świata. Demokratyczny, "zglobalizowany glob", konsumujący hamburgery, pijący colę i zażywający dobrodziejstw demokracji - ideał nieomal się ziszczał. Nie zauważono jednak tego, że większość populacji nie cieszyła się tym rajem - choćby i dlatego, że miała własne wyobrażenie raju. Tego jednak nie chciano dostrzec. Człowiek kocha złudzenia, uwielbia własne wizje, według których chce urządzać świat sobie i innym. Woli zerwać kontakt z rzeczywistością (Heglowskie: tym gorzej dla faktów) niż rozstać się ze złudzeniami. Dzień 11 września położył kres złudzeniom. Coś się w tym momencie skończyło. Chyba nikt już nie będzie roił o ogólnoświatowości demokracji. Duża część globu po prostu owej demokracji nie chce. Jeżeli tzw. amerykanizacja jest dość powszechna, to z pewnością nie jest ona głęboka, bo milionom ludzi Ameryka, Zachód i niesione przez nie wartości jawią się jako zło. Nie globalizacja, nie ujednolicanie świata, ale konflikt cywilizacji się rysuje. Wielki polski uczony Feliks Koneczny już dawno zauważył, że nie można być cywilizowanym na dwa sposoby. Świat arabski to potwierdza. 11 września coś się skończyło, ale i coś się zaczęło. Tylko nie wiemy jeszcze, co.

Ks. Marek Czech


powrót