Wędrówki po cmentarzach

Lubię odwiedzać cmentarze, ponieważ kryją w sobie przeszłość. Powtarzające się imiona i nazwiska, a więc całe rodziny, kształty pomników nagrobnych, napisy, zwłaszcza wezwania modlitewne, długość lat życia, czasem zdjęcie... Po wizycie na cmentarzu odnoszę wrażenie, że nawiązuję bliższy kontakt z ziemią, która kryje szczątki zmarłych oraz z ludźmi, którzy na tej ziemi jeszcze żyją.

Togo w Afryce. Cmentarz w stolicy kraju Lome, gdzie pochowani są między innymi dawni kolonizatorzy niemieccy, a także pierwsi misjonarze Księży Werbistów. Księża Werbiści rozpoczęli pracę misyjną w Togo w roku 1892. Na tym cmentarzu, pełnym pomników i kamiennych nagrobków jest stosunkowo świeża mogiła kryjąca doczesne szczątki młodego misjonarza - werbisty, ks. Romana Zbutowicza, pochodzącego z Lidzbarka Warmińskiego. Zmarł na obczyźnie, w kraju swojej służby misyjnej.

Cmentarz ten, tylko pozornie przypomina cmentarze europejskie, na których panuje pełna powagi cisza. Tutaj jest trochę inaczej. Tam, gdzie drzewa dają trochę cienia, sporo ludzi. To nie są odwiedzający groby swoich bliskich. To są po prostu całe rodziny, które mają zwyczaj przebywać na cmentarzu. Na grobowcach gotują strawę, suszą wypraną bieliznę i odzież. Cmentarz dla ludzi nie mających własnego domu staje się jakby wioską, w której żywi mieszkają wspólnie ze zmarłymi.

W Afryce spotyka się często groby usytuowane tuż obok domów mieszkalnych. A cmentarze, jeżeli są przy jakieś osadzie, nie mają ogrodzeń. Mieszkańcy Togo, mając w tradycji kult swoich przodków, traktują zmarłych jako nadal bliskich sobie i chcą być blisko nich. Cmentarz, czy jakiekolwiek miejsce pochówku bliskich nie jest tutaj miejscem jakiegoś absolutnego odosobnienia, ale miejscem żywego kontaktu z przodkami.

W Togo można spotkać się ze szczególnym obyczajem związanym ze śmiercią bliskich. Najbliższe przedmioty zmarłych pozostawia się niedaleko domu, gdzie żył, aby po śmierci nie musiał szukać dla siebie sprzętów, które będą mu potrzebne. Najlepsze są te, do których w czasie ziemskiego życia się przyzwyczaił, pozornie wygląda to jak małe śmietnisko. W takim miejscu leżą tam jakieś stare kawałki materiałów, fragmenty odzieży, jakieś drewniane przedmioty, gliniane miski, mocno podniszczona, niewielka miednica. Trzeba być bardzo ostrożnym z oceną pewnych zjawisk, czy ich lekceważeniem. W tutejszej kulturze wiele rzeczy ma swoje znaczenie, nawet te wspomniane resztki po zmarłym, które są wyrazem życzliwej pamięci, a myśmy byli gotowi uznać je za zwykłe śmieci.

W Togo, jak i w Ghanie, chowa się zmarłych w trumnach, podobnie jak w Europie. Niektóre z nich mają kształt - powiedzielibyśmy - europejski. W wielu jednak wypadkach trumny w tych krajach przypominają swoim kształtem zawód, jaki zmarły wykonywał za życia. A więc, jedne trumny przypominają ziarno kakaowca, jeżeli zmarły pracował albo był właścicielem plantacji tej rośliny, inne znowu mają kształt ryby, owoców, zwierząt. W Angoli natomiast nagrobki swoim kształtem przypominają zawód lub szczególne upodobanie zmarłego. Dziwnie więc dla Europejczyka wygląda taki nagrobek w kształcie odlanego z betonu samochodu typu volkswagen "garbus" pomalowany niebieską, czerwoną czy fioletową farbą.

Kazachstan, Kamiszenka. Jakieś sześćdziesiąt kilometrów od Astany, stolicy Kazachstanu, leży osada Kamiszenka. Żeby do niej dojechać, trzeba było zjechać z głównego traktu. Dopiero jadąc taką "zwykłą" drogą widać, jak złudne jest wrażenie dotyczące krajobrazu Kazachstanu. To, co z szosy wydaje się monotonną równiną, w rzeczywistości jest to teren gęsto poprzecinany parowami, na dnie których płyną strumyki i rzeki. Dlatego polne drogi są bardzo kręte, wijąc się i pokonując kolejne przeszkody. W okolicy Kamiszenki płynie spora rzeka: Iszim, która wpada do Irtyszu, a ta z kolei do rzeki Ob.

Kamiszenka, to nieciekawa osada. Drewniane domki wzdłuż szerokiej, głównej ulicy. Domki niebogate, ale utrzymane czysto, tak jak i obejścia z małymi ogródkami z kilkoma drzewami, więcej kwiatów. Droga wyboista, pełna kałuż i pozostałości po bydle i gęsiach. Plebania, urządzona w miarę wygodnie, ale bardzo prosto, mieści się w drewnianym domku, niczym nie różniącym się od innych. Udało się ten domek odkupić na mieszkanie dla miejscowego księdza. W Kamiszence jest kościół z daleka wyglądający monumentalnie. Dwie wieże robią w krajobrazie wioski wrażenie. W rzeczywistości kościół nie jest duży, ale prezentuje się pięknie. Zbudowali go w ostatnich latach sami mieszkańcy wsi, Polacy. Bo Kamiszenka zamieszkała jest w dużym procencie przez Polaków, a więc katolików. Zostali tutaj przesiedleni z Ukrainy w roku 1936. Jeden z miejscowych starszych panów wspominał: "Przywieźli nas tutaj w 1936 roku. Na pustym stepie był wbity palik z numerem 11 i tutaj pozostaliśmy". Nietrudno sobie wyobrazić tragedię tych ludzi. Dzisiaj jest na tym miejscu spora osada. Może liczy ponad półtora tysiąca mieszkańców. Ale w czasie lotu nad Kazachstanem widać ogromne przestrzenie bez żadnego śladu człowieka. Step, jak się wydaje, bezkresny, bez lasów i krzewów. Lato stosunkowo krótkie, a zima niezwykle sroga. Ówcześni przesiedleńcy musieli po prostu wkopać się w kazachską ziemię i tak walczyć o przetrwanie. Bez związków z własną, polską kulturą, bez kościoła, zostali na kazachskiej ziemi. Dzisiaj w Kamiszence są drogi, samochody, radio, telewizja, telefon. Ale przed sześćdziesięciu laty, na tym miejscu nie było nic! Ilu z tamtych przesiedleńców przeżyło?

W kościele wszystko jak należy. Ministranci, grupka wiernych, wystrój kościoła sprowadzony z Polski. Księgi liturgiczne polskie, ale także w języku rosyjskim. Bo w tym języku rozmawiają nasi rodacy. Starsi coś niecoś pamiętają z mowy ojców, ale młodzież i dzieci, niemal wyłącznie rozumieją tylko po rosyjsku. Niektóre pieśni śpiewają jeszcze po polsku.

W sporej odległości od Kamiszenki, niewielkie wzniesienie. Obok malownicza dolina, a na jej dnie rzeka. To właśnie Iszim, który w głębokim wąwozie wije się jak wąż. Na stoku wzniesienia znajduje się cmentarz. Daleko od najbliższej osady, może to wpływ miejscowych zwyczajów. Cmentarze islamskie są zawsze jakby na uboczu ludzkich osiedli. Cmentarz częściowo zapuszczony, porosły wysoką trawą. Sporo mogił. Nad niektórymi mogiłami słupki, a czasem drewniane krzyże z tabliczkami, na których można odczytać nazwiska i imiona zmarłych. Napisy wykonane cyrylicą. Cmentarz pojednał wszystkich: prawosławnych, katolików. Często brak napisu lub jakiegokolwiek znaku, z którego można by się rozeznać, kto na tym miejscu spoczywa. Kilka mogił z polska brzmiącymi nazwiskami. Wokół niezmącona cisza. Niewiele nazwisk się powtarza. W czyjej ziemi spoczywają ci zmarli? Czy to jest ich ziemia ojczysta, czy ziemia wygnańczego przeznaczenia? Chyba raczej to drugie. Nawet na wieczny odpoczynek przeznaczono miejsce odległe, w samotności. Do najbliższej osady dobre parę kilometrów. Aby zapalić świeczkę, trzeba się wybrać w podróż.

Syberia, Usole. Miasto nad Angarą, kilkadziesiąt kilometrów na zachód od Irkucka. Nazwa Usole pochodzi od źródeł solanek z bogatą domieszką siarczanów. Już z daleka wyczuwa się zapach siarkowodoru. To tutaj przebywał na zesłaniu św. Rafał Kalinowski pracując pod nadzorem kozaków przy produkcji soli. Stoi jeszcze mały, drewniany domek, w którym była niegdyś kaplica, miejsce modlitewnych spotkań zesłańców. Dzisiaj domek w bardzo złym stanie jest zamieszkały faktycznie przez dwie rodziny; ponadto kilka zameldowanych fikcyjnie rodzin. Tu więc żył św. Rafał Kalinowski. Więcej, na zesłaniu, po powstańczej klęsce, dojrzewał do świętości. Czy słusznie więc mówi się o tej ziemi: "przeklęta ziemia"? W Usolu, podobnie jak w niezliczonych syberyjskich obozach, żyli i umierali nasi rodacy. Niestety, z cmentarza pozostawiono tylko pomnik dekabrystów. Nasi rodacy spoczywają tutaj w objęciach syberyjskiej ziemi. Bez znaku, który zachęciłby do zatrzymania, może do modlitwy... Nie ma znaku, który powiedziałby, że ziemia ta jest święta.

Italia: Monte Cassino, Loretto, Bolonia, Nettuno. Podczas wyjazdów do Włoch, w programie polskich pielgrzymów czy po prostu turystów, zawsze znajduje się Monte Cassino z jego pięknym cmentarzem. Rzędy mogił i kamiennych krzyży. Nazwiska i imiona żołnierzy polskich, którzy w czasie ostatniej wojny oddali swoje życie. Za kogo? Za Polskę? Tak, wielu ginęło za wolną Ojczyznę. Na pomnikach czytamy nazwy miejsc pochodzenia bohaterów spod Monte Cassino: Warszawa, Kraków, Łomża, Dębica, Jasło, Augustów, Tarnów, Kalisz, Białystok, Radom... Są też inne miejscowości: Sarny, Równe, Wilno, Lida, Grodno, Nowogródek, Lwów, Drohobycz! Ta część naszej Ojczyzny już nie miała być ich Ojczyzną, Polską. Polscy żołnierze wiedzieli, że tak zadecydowano w Jałcie... Jak wielka musiała być miłość Ojczyzny, która kazała oddać życie za Polskę, w której granicach nie zmieścił się już ich dom ojczysty! Oprócz cmentarza na Monte Cassino, są jeszcze inne cmentarze polskich żołnierzy we Włoszech: w Loretto i w Bolonii, już mniej znane i uczęszczane.

Mało kto wie, że w pobliżu tego samego klasztoru na Monte Cassino znajduje się cmentarz żołnierzy niemieckich, którzy bronili się na Monte Cassino. Warto odwiedzić ten cmentarz, podobnie jak ogromne cmentarze żołnierzy amerykańskich i niemieckich w pobliżu Nettuno. Nettuno jest znane z sanktuarium św. Marii Goretii, męczennicy pochodzącej z pobliskiej okolicy. Podobne, kamienne nagrobki i kamienne krzyże. A na krzyżach tabliczki z imionami i nazwiskami. Mój Boże! Ile tam nazwisk o brzmieniu polskim! Na cmentarzu żołnierzy amerykańskich to nasi emigranci do Stanów Zjednoczonych, z którymi walczyliśmy po tej samej stronie frontu. Wydaje się to normalne. Co natomiast sądzić o tych z polska brzmiących nazwiskach poległych na cmentarzach żołnierzy niemieckich pod Monte Cassino, pod Nettuno i w innych miejscach? Kto spoczywa w mogiłach pod kamiennymi pomnikami: Ślązacy, polscy emigranci z Westfalii, Mazurzy, Warmiacy? W jakim języku wzywali rodzoną matkę i Boga, w którego wierzyli, gdy na obcej ziemi oddawali swoje życie?

Gdy tak próbuję rozmawiać ze zmarłymi spoczywającymi na kazachskim stepie, pod gorącym niebem Afryki, we Włoszech, na Syberii, myślę o zmarłych spoczywających na naszych, polskich cmentarzach. Jedne z nich znajdują się w centrach miast lub przynajmniej niedaleko parafialnego kościoła. W niektórych wypadkach domy mieszkalne sąsiadują bezpośrednio z cmentarzem. Ale w wielu miastach sytuacja jest często zupełnie inna. Nowe cmentarze sytuowane są daleko poza miejskimi osiedlami. Nowe przepisy sanitarne są bardzo wymagające. W ten sposób powstają ogromne nekropolie, które zaludniają się odwiedzającymi najczęściej tylko w okresie Wszystkich Świętych. Miasto, które rośnie zwykle dzięki przybyszom z zewnątrz, oferuje swoim zmarłym miejsce wiecznego spoczynku daleko poza nim. Jakby chciano zadekretować na zawsze: wy nie jesteście stąd, przybyliście jako obcy i pozostaniecie na zawsze z dala od miejsca, gdzie żyje swoim rytmem miasto. Dlatego chciałbym zachęcić wszystkich: odwiedzajcie cmentarze! Czytajcie z nich przeszłość zapisaną przez bliskich i obcych. A przy okazji, poszukajmy na cmentarzu także miejsca dla siebie.

Abp Wojciech Ziemba


powrót