Białystok Miasto Miłosierdzia
Rozmowa z ks. abp. dr. Stanisławem Szymeckim, Metropolitą Białostockim, Honorowym Obywatelem Miasta Białegostoku


W.S. Księże Arcybiskupie, otrzymał Ekscelencja tytuł Honorowego Obywatela Miasta Białegostoku, z czego się wszyscy cieszymy. Arcypasterz ludu białostockiego jest najgodniejszy tego tytułu jako ten, który czuwa, by dusza mieszkańców Ziemi Białostockiej zachowała świadomość, że jej Ojcem jest Bóg Stwórca. Cieszymy się też z pięknych słów, jakie Ksiądz Arcybiskup wypowiedział pod adresem Rady Miejskiej i Prezydenta m. Białegostoku podczas uroczystości w auli Akademii Medycznej. Swoje wystąpienie zakończył Ekscelencja słowami, które zawsze poruszają:
Na naszej ziemi jest Matka Miłosierdzia.
Nasze miasto jest Miastem Miłosierdzia.
I zawierzył Ksiądz Arcybiskup Białystok Matce Miłosierdzia. Bardzo prosimy o rozwinięcie tych pięknych zdań...

        Abp St.S. Czuję się bardzo zaszczycony otrzymanym wyróżnieniem i, przyznaję, że cieszę się z nadanego mi tytułu Honorowego Obywatela Miasta Białegostoku. To mi pozwala jeszcze bardziej zakorzenić się na tej ziemi i czuć się prawdziwym białostoczaninem, z krwi i kości, o ile tak można powiedzieć. Natomiast czy jestem godny, nie mówiąc już, że najgodniejszy, tego nie wiem. Sądzę raczej, że ciągle jeszcze za mało dla Białegostoku zrobiłem. Za krótko tu jestem, by móc czymś się pochwalić. Niemniej muszę powiedzieć, że w mojej pracy dla tej ziemi, do której zostałem posłany przez Ojca Świętego Jana Pawła II włożyłem nie cząstkę, ale całe serce. Wynika to zresztą z samej postawy kapłańskiej, z duchowości kapłańskiej, która polega na tym, żeby na wzór Chrystusa Dobrego Pasterza być zawsze gotowym oddać życie za powierzone owce. Dlatego staram się bez reszty oddawać sprawom Białegostoku, tak dalece, że poprzednie swoje zajęcia, obowiązki, zadania na różnych stanowiskach wydają mi się już tak bardzo dalekie. Nie oznacza to, że zapomniałem o wszystkim, co było wcześniej, ale teraz pochłonięty jestem sprawami białostockiego Kościoła i Białegostoku, że nawet nie mam czasu, by tęsknić do tamtych miejsc, gdzie spełniałem swoje posłannictwo czy to jako kapłan, czy jako biskup.
        Jestem wdzięczny za ten zaszczytny tytuł tym bardziej, że przyjmuję go jako wyróżnienie nie tyle mojej osoby, co Kościoła białostockiego. Mówiłem o tym w czasie uroczystości w auli Akademii Medycznej, że to Kościół został wyróżniony, a szczególnie wyróżniony związek między Ziemią Białostocką a Kościołem katolickim. To uważam za najważniejsze. Dlatego, pomijając moją osobę, dobrze, że tak się stało, bo trzeba rzeczywiście o Kościele katolickim mówić jak najwięcej, a także - co się z tym wiąże - o polskości Ziemi Białostockiej. W zakończeniu mojego przemówienia w Aula Magna wspomniałem, oczywiście, Matkę Miłosierdzia. O tym, że na naszej ziemi, w naszej katedrze jest Matka Miłosierdzia, a Białystok jest Miastem Miłosierdzia, mówiłem wiele razy. Mieszkańcy Białegostoku chętnie to określenie podchwycili i także się tym cieszą. Myślę, że tak powinno być. Miłosierdzie jest czczone w perspektywie samego Boga - Bóg Miłosierny, Chrystus Miłosierny, Miłosierdzie Boże. A w tym Miłosierdziu uczestniczy w pełni Jego Matka, Matka Jezusa Chrystusa, Matka Boża. Została nazwana Matką Miłosierdzia, czyli Matką Boga Miłosiernego, Matką Boga, który jest Miłosierny, sama będąc pełna dobroci, miłości i miłosierdzia wobec nas wszystkich.
        Naprawdę, bardzo się cieszę, że trafiłem do Białegostoku na stare lata, o ile mogę tak powiedzieć. Myślę, że starszy człowiek najwięcej potrzebuje Miłosierdzia. Jestem szczęśliwy, że ostatni etap mojego życia upływa nie tyle w cieniu Miłosierdzia, ile w blasku Miłosierdzia. Tutaj, w Białymstoku, samego siebie polecam Miłosierdziu Bożemu, a także wszystkich, którzy zostali powierzeni mojej pieczy, mojemu posłannictwu.
        Białystok zasługuje na tę nazwę i ze względu na kult Miłosierdzia Bożego, jaki rozwinął tu ks. Michał Sopoćko. To był wielki czciciel Miłosierdzia Bożego. Był, oczywiście, kierownikiem duchowym s. Faustyny, ale też sam zrobił tak wiele dla kultu Miłosierdzia Bożego. Przekonany o słuszności tego kultu, wbrew różnym trudnościom szerzył go, mając nadzieję, że przyjdzie czas, gdy kult Miłosierdzia Bożego znajdzie uznanie władz kościelnych i będzie mógł rozwijać się bez przeszkód. Może właśnie ks. Sopoćko ma najwięcej zasług. Chociaż nie można zapominać o tradycji wileńskiej, która znalazła w Białymstoku nowy, podwójny wyraz: i wobec Matki Bożej i wobec samego Pana Jezusa Miłosiernego. Tam tkwią korzenie kultu Miłosierdzia Bożego. Lud białostocki, jako cząstka dawnej Metropolii Wileńskiej, tak jest przepojony kultem Miłosierdzia, tak jest zanurzony w tym kulcie, że niejako z natury rzeczy szczególne nabożeństwo i do Matki Miłosierdzia i do Miłosierdzia Bożego znajduje tu swoje uzasadnienie.

W.S. Tak więc Białystok stał się Miastem Miłosierdzia nie tylko ze względu na czczony tutaj wizerunek Ostrobramskiej Matki Miłosierdzia, ale i za przyczyną Sługi Bożego, ks. Michała Sopoćki, kierownika duchowego s. Faustyny, niestrudzonego orędownika Miłosierdzia Bożego. Trudno jednak nie skonstatować, że ks. Sopoćko poza Białymstokiem jest znacznie mniej znany. Co robi Kościół białostocki, by również ten święty kapłan zyskał należne sobie miejsce w dziele Miłosierdzia Bożego?
        Abp St.S. Tak, ks. Sopoćko jest mniej znany, aczkolwiek pozostały po nim różne pisma, wypowiedzi. Być może sam pragnął pozostać w cieniu s. Faustyny, która miała objawienia. On zaś czuł się sługą tych objawień i chyba chciał pozostać w roli sługi, którego nie stawia się na świeczniku.
        Jednakże muszę z przykrością stwierdzić, że dzisiaj już to pozostawianie ks. Sopoćki w cieniu niepotrzebnie się utrzymuje. Może z powodu tego, że w nabożeństwach wi ypowiedziach s. Faustyny za mało się mówi o roli ks. Sopoćki. Siostry Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia dużo piszą o s. Faustynie, a o ks. Sopoćce zupełnie nie wpominają.

W.S. Może jest tu miejsce właśnie dla Kościoła białostockiego?
        Abp St.S. Z całą pewnością. Kościół białostocki naprawdę robi niemało w tym względzie. Niedawno otrzymaliśmy foldery o s. Faustynie, o Miłosierdziu Bożym. Z ubolewaniem stwierdziliśmy, że nie było w nich słowa o ks. Sopoćce. Uzupełniliśmy więc je osobną wkładką o tym kapłanie, żeby podkreślić związek między ks. Sopoćką a s. Faustyną. Kościół białostocki robi bardzo dużo dla uwydatnienia roli ks. Sopoćki w dziele Miłosierdzia Bożego. W ramach Kurii Metropolitalnej przeprowadzono proces przed beatyfikacją, który postawił ks. Michała Sopoćkę w randze Sługi Bożego. Ten lokalny proces został przeprowadzony bardzo sumiennie. Wszystkie jego dokumenty, wszystkie pisma zostały przekazane do Stolicy Apostolskiej do odpowiedniej kongregacji i ta sprawa tam już się toczy. Proces beatyfikacyjny jest więc w toku. Byłem niedawno w Rzymie i rozmawiałem o losie tego procesu. Powiedziano mi, że postępowanie będzie o tyle łatwiejsze, że sprawy związane z Miłosierdziem Bożym, bardzo skomplikowane, przez pewien czas były przecież zahamowane, obecnie już wyglądają zupełnie inaczej. W związku z beatyfikacją s. Faustyny wszystko zostało wyjaśnione i nie powinno być większych problemów. Natomiast, co jest normalne w takiej sytuacji, trzeba dokładnie zbadać wszystkie pisma ks. Sopoćki, jego wypowiedzi, sposób wykładania, a także jego życie, duchowość, co wymaga czasu. Postępowanie procesowe musi więc trochę potrwać.
        Ale w Białymstoku robimy co możemy, żeby przybliżyć ks. Sopoćkę i ukazać jego dokonania. Myślę, że dużą rolę odegrało tu uratowanie miasta od zagłady, kiedy przed laty wykoleił się pociąg z płynnym chlorem. Mieszkańcy Białegostoku zrozumieli, że stało się to dzięki Miłosierdziu Bożemu i za wstawiennictwem Sługi Bożego ks. Michała Sopoćki. To wydarzenie, które zasługuje na określenie mianem cudownego ocalenia, bardzo przyczyniło się do wzrostu zainteresowania i umiłowania postaci ks. Sopoćki.

W.S. Metropolia Wileńska, której cząstką była nasza obecna archidiecezja, leżała na pograniczu chrześcijaństwa łacińskiego i bizantyjskiego. Ksiądz Arcybiskup urodził się na Śląsku, wychował i wykształcił we Francji, w samym sercu Europy łacińskiej. Jak to się stało, że w tak krótkim czasie wzrósł Ekscelencja w naszą ziemię, odmienną przecież od Europy Zachodniej?
        Abp St.S. To prawda, urodziłem się na Śląsku, wychowałem i wykształciłem we Francji, ale nigdy nie przestałem być Polakiem. Moi rodzice, którzy pamiętali czasy, kiedy Śląsk był pod władzą niemiecką i w szkołach uczono wyłącznie po niemiecku, w domu mówili po polsku i nas nauczyli mówić i modlić się po polsku. Byli naprawdę wielkimi Polakami, przesiąkniętymi patriotyzmem i to nam przekazali. Nawet kiedy mieszkaliśmy już we Francji, rodzice nigdy nie przestali wychowywać nas jako Polaków. Chociaż posyłali nas do francuskich szkół, nalegali, żebyśmy w domu mówili po polsku. W domu niepodzielnie panował język polski, trochę śląski, ale najważniejsza była polska atmosfera. I to sprawiło, że kiedy tuż po wojnie szukano polskich księży, którzy mogliby wspomóc Kościół w Polsce osłabiony wielką martyrologią kapłanów, ja od razu poczułem się potrzebny. Powtarzałem, że muszę jechać, muszę ratować Polskę, tak wtedy myślałem. Nic, co prawda, nie uratowałem, ale taki był mój młodzieńczy zamiar. To dzięki moim rodzicom, ich wychowaniu nie miałem żadnych wątpliwości kim naprawdę jestem i gdzie jest moja ojczyzna.

W.S. Zanim jednak objął Ksiądz Arcybiskup Metropolię Białostocką, wiele lat swego kapłaństwa spędził Ekscelencja na Śląsku, w Krakowie, w Poznańskiem, w Kielcach... Jakie było pierwsze zetknięcie z Białymstokiem?
        Abp St.S. Z chwilą, kiedy przybyłem do Białegostoku, niewiele wiedziałem o tej ziemi, o różnorodnych problemach na wschodniej ścianie, jak to się mówi. Niezbyt wiele wiedziałem też o tych wszystkich sprawach, które dotyczą Kościoła katolickiego, Kościoła prawosławnego, unitów, itd. Nie bardzo, przyznaję, w tym się orientowałem. I nadal się uczę, bo muszę się uczyć Białegostoku i całej miejscowej historii, bardzo bogatej tradycji, tego pięknego świata. Myślę, że przychodzi mi to tym łatwiej, że ja nie byłem, jak mawiają Francuzi, dépaysé, jakby bez ziemi. Ja tu zastałem tę samą Polskę, polską kulturę, o innym odcieniu, oczywiście, innym zabarwieniu, nieco odmiennym sposobie wyrażania tej kultury, ale bardzo gruntowną, zasadniczo polską kulturę, stąd nigdy nie czułem się tu obcy. Może i to mi pomogło, że tyle świata widziałem w swoim życiu. Myślę, że taki życiorys pomaga od razu wejść i przyjąć za swoje to, co zastajemy w nowym miejscu, co staje się naszym codziennym chlebem. Pod tym względem nie miałem żadnych trudności, żeby się przyzwyczaić, wejść w życie miejscowych ludzi. Nie można zresztą inaczej.
        Lubię powtarzać, że nie tylko - jak to się mówi - nowy biskup obejmuje diecezję, to także diecezja obejmuje biskupa. Ona go garnie do siebie, przygarnia, wchłania. Mówiłem już o tym kiedyś w katedrze, że to obejmowanie biskupa w Białymstoku jest takie, że biskup naprawdę nie ma czasu na próżnowanie. Wszystkie sprawy tej ziemi, nie tylko kościelne, ale i społeczne, wszystko z czego składa się życie tutejszych ludzi, wchłania biskupa, bo ludzie pragną, żeby był pośród nich. Jest to bardzo miłe, że tu na Białostocczyźnie jest ogromne zapotrzebowanie na biskupa. To cieszy i nie można tego pomijać. Może to właśnie leży u podstaw tego odczucia wśród ludzi, że biskup się udziela i może to także przyczyniło się do przyznania mi honorowego obywatelstwa.
        Moja radość jest ogromna, bo bardzo ukochałem tę ziemię, która jest na wskroś polska. Od czasu do czasu, tu i tam pojawia się trochę inny akcent w mowie, bardzo miły, ale nie ma żadnej różnicy z tym, co się słyszy w innych częściach Polski. Czasami nawet żałuję, że tak rzadko już słyszy się odmienną, wschodnią wymowę, bardzo miłą, którą bardzo lubię.

W.S. Ważnym rysem polskiej duchowości jest maryjność, wszak pierwsze dojrzałe słowo polskiej mowy, to nieśmiertelna „Bogurodzica", a nasza epopeja narodowa „Pan Tadeusz" rozpoczyna się inwokacją do Panny Świętej. Z całą pewnością i Ksiądz Arcybiskup od najmłodszych lat wzrastał w kulcie Maryi. Czy można zapytać, kiedy Matka Święta przybrała postać Matki Miłosierdzia?
        Abp St.S. Moi rodzice bardzo kochali Matkę Bożą. Wspominałem kiedyś, że figura Matki Bożej wędrowała z rodzicami od początku do końca, od chwili, gdy się pobrali nie rozstawali się z tą figurą. Wszyscy z nią byliśmy, modliliśmy się do Matki Bożej. To było takie piękne w naszej rodzinie i ja to wszystko nadal pamiętam. Kiedy zaś nabożeństwo do Matki Bożej przyjęło postać Matki Miłosierdzia? Przyznaję, że dopiero w Białymstoku. Lubiłem różnymi tytułami obdarzać Matkę Bożą: Częstochowska, Piekarska, z Lourdes, Matka kapłanów... Te wszystkie tytuły są mi bardzo bliskie, w każdym ujawnia się jakiś nurt naszej duchowości i wiary w opiekę Matki Bożej. Ale, rzeczywiście, Matkę Miłosierdzia dopiero tu poznałem i tym tytułem się zachwyciłem. Od przyjazdu do Białegostoku szczerze się modlę do Matki Miłosierdzia. Ile razy jestem w katedrze, zawsze przyklękam przed Jej cudownym wizerunkiem, także w swoich codziennych pacierzach do Niej się zwracam. Mam w domowej kaplicy, a także w moim mieszkaniu obraz Matki Miłosierdzia i przed tym obrazem się modlę. Bo uważam, że ten tytuł: Matka Miłosierdzia jest bardzo piękny i chyba streszcza wszystkie inne tytuły. W tej inwokacji, w tym właśnie tytule, odnalazłem uwieńczenie, ukoronowanie moich wszystkich postaw wobec Matki Bożej.
        Ale w związku z kultem maryjnym, tak żywym w Polsce, chciałbym powiedzieć o jeszcze jednej mojej obserwacji, która potwierdzała się we wszystkich miejscach, w których wcześniej pracowałem i tak jest też w Białymstoku. Polska duchowość, polska pobożność będąc głęboko maryjna, jest tak samo pasyjna. U jej podstaw tkwi kult krzyża i wszystkiego, co wiąże się z krzyżem, a więc nabożeństwa pasyjne, „Gorzkie żale", „Droga krzyżowa". To wszystko jest bardzo bliskie sercu Polaków. Może nawet stąd wyrasta kult Maryi, która do końca stała pod krzyżem. Matka pod krzyżem, Matka związana z krzyżem, tym bardziej Matka Miłosierdzia. Polski lud kocha krzyż. Pamiętam piękną peregrynację krzyża w diecezji kieleckiej, po głośnym wówczas znieważeniu krzyży, jakie tam miały miejsce. Trwała dwa lata, a ludzie przeżyli je jako wielkie misje.
        Jest moim cichym zamiarem, żeby zakończyć to tysiąclecie taką właśnie peregrynacją krzyża po archidiecezji białostockiej. Już prosiłem Ojca Świętego, żeby nam pobłogosławił czy podarował krzyż i z tym krzyżem papieskim chodzilibyśmy po całej archidiecezji czcząc to Drzewo Zbawienia i Matkę Bożą pod krzyżem.

W.S. Ostrobramska Matka Miłosierdzia pozostała na swoim miejscu w Wilnie. I chyba dobrze się stało, bo dzisiaj już bez przeszkód może zwracać się do Niej wileński lud, w tym i zamieszkujący tę ziemię Polacy, a i my możemy pielgrzymować do tego pięknego i tak zapisanego w polskiej tradycji miasta. W nowej sytuacji białostockie sanktuarium stało się już osobnym miejscem kultu Matki Miłosierdzia. Kaplicę wyświęcił przed laty ówczesny Metropolita Krakowski Kardynał Karol Wojtyła, który już jako Ojciec Święty Jan Paweł II poświęcił koronę na skroń Maryi. Co możemy zrobić, aby to sanktuarium szerzej promieniowało na cały kraj?
        Abp St.S. Ojciec Święty Jan Paweł II, kiedy święcił koronę w Rzymie dla Matki Bożej Miłosierdzia w Białymstoku, wyraźnie powiedział: Białostocka Matka Miłosierdzia. I tak jest, to jest Białostocka Matka Miłosierdzia. Nie oznacza to przecięcia korzeni, bo przecież jest to wizerunek Matki Bożej z Ostrej Bramy, kopia tego obrazu, bardzo piękna, ale jest to już nasza Matka Boża, białostocka, która dla nas, tutaj, jest Matką. Cieszę się, że właśnie w naszej katedrze rozwija się ten kult w oparciu o dawniejszy kult Matki Bożej Ostrobramskiej, ale już jako wyraz pobożności naszego, lokalnego Kościoła. Tak o tym trzeba myśleć i o tym trzeba mówić. Nie zrywamy korzeni, nie zapominamy, że kopia ta przywędrowała z Wilna, dlatego ogromnie się cieszę, że mówimy na zmianę Matka Boża Ostrobramska i białostocka Matka Miłosierdzia. Bo to jest jedno, to jest ten wielki świat, który znajduje się pod opieką Matki Miłosierdzia. Raduje też mnie, że pielgrzymki z Białegostoku idą do Wilna, żeby tam modlić się przed Matką Boską w Ostrej Bramie. I bardzo bym chciał, żeby było ich jak najwięcej, nie tylko pielgrzymek, ale i indywidualnych wyjazdów do Wilna. Dlatego, że Wilno jest piękne i że Ostra Brama jest nasza, polska. Może za dużo powiedziałem, nie wiem, ale tak jest...

W.S. Tak to odczuwamy, i to nie tylko mieszkańcy ze wschodnich ziem Rzeczpospolitej. Ksiądz Jan Twardowski, urodzony w Warszawie, nie związany w żaden sposób z dawnymi Kresami, napisał w wierszu „Ostrobramska": „to nie koniec /to wróci/ nie ma nigdy na zawsze// Ostrobramska w serdecznym mieście/ odpukuje nieszczęście".
        Abp St.S. Więc tak już to widać jest, dlatego cieszę się z tych związków, które nadal trzeba pielęgnować, pamiętając jednak, że jesteśmy tutaj, w Białymstoku.
        Co zaś można by zrobić, żeby białostockie sanktuarium Matki Miłosierdzia promieniowało na cały kraj? Dodam, że nie tylko sam obraz Matki Bożej, ale i kult Miłosierdzia Bożego powinien być znany w całej Polsce. Gdzie tylko mogę, gdy tylko odwiedzam jakieś miasto, pytam, czy jest tu kościół Miłosierdzia Bożego, czy jest obraz Matki Bożej Ostrobramskiej. I wtedy zaraz zapraszam do Białegostoku, bo u nas jest sanktuarium Miłosierdzia Bożego, buduje się to sanktuarium, jest też cudowny obraz Matki Miłosierdzia w katedrze. Zawsze to czynię.
        Może dobrze by było, gdyby „Czas Miłosierdzia", nasze czasopismo, bardzo pięknie redagowane, rozchodziło się w całej Polsce szerząc kult Miłosierdzia. Dziękuję redakcji, wszystkim współpracownikom, cieszę się, że mamy u nas takie pismo.

W.S. Związek Księdza Arcybiskupa z Białymstokiem nie byłby tak pełny, gdyby nie obecność Ekscelencji na co dzień wśród ludzi tu mieszkających, dzielenie ich radości, ale i trosk, udział w najważniejszych wydarzeniach nie tylko życia religijnego. Jak znajduje Ksiądz Arcybiskup czas na to wszystko?
        Abp St.S. Już o tym mówiłem. Diecezja, lud obejmuje biskupa i lud wciąga biskupa we wszystkie swoje sprawy. Bardzo piękny jest przykład Ojca Świętego, który, zwłaszcza kiedyś, na początku pontyfikatu, szedł do tłumów, tam się cieszył z obecności tak wielkiej liczby ludzi, rozmawiał. Mówiono, że Papież lubi bain de foule, lubi kąpiel w tłumie. Ja, przyznaję, jestem bardzo, bardzo daleki od przeżyć i wielkości Ojca Świętego. ale może i mnie została udzielona cząstka tego charyzmatu przez nałożenie rąk Ojca Świętego. Mam prawo naśladować w tym Papieża, a nawet obowiązek iść takimi samymi drogami, jakimi chodzi Ojciec Święty. Ponadto jest to w mojej naturze, ja lubię być wśród ludzi, lubię z nimi rozmawiać. Niekiedy jest to nawet kłopotliwe, gdy np. idę z kimś ulicą. Mój towarzysz może czuć się dotknięty, że co chwilę odrywam się od rozmowy, pozdrawiając kogoś przechodzącego, zamieniając kilka słów. Mogę uchodzić za człowieka roztargnionego, ale inaczej nie potrafię. Jest to nasza cecha rodzinna, wszyscy byliśmy bardzo pozytywnie nastawieni do ludzi, lubiliśmy towarzystwo innych. A jak na to znajduję czas? Przyznaję, że jestem często poza domem, w parafiach, na spotkaniach, w szpitalach, szkołach. Myślę, że nie trzeba wielkiego wysiłku, żeby znaleźć na to wszystko czas, bo po to jest biskup. Czas nie do niego należy. Czas biskupa należy do ludzi.

W.S. Serdeczne Bóg zapłać także za życzliwość dla „Czasu Miłosierdzia". Proszę przyjąć od redakcji gorące życzenia z okazji tego zaszczytnego wyróżnienia. Dziękujemy za rozmowę.

Waldemar Smaszcz


powrót