Krystyna Zwolińska
Z powodu kartki świątecznej Odebrałam miłą kartkę świąteczną: to Murillo "Adoracja Pasterzy". Siedemnasty wiek jest bodaj ostatnim, który wydał poważne malarstwo religijne - późniejsze to już na ogół albo eleganckie warianty tradycyjnych tematów, albo wypowiedzi tak osobiste, że przestają pełnić rolę transparentów wiary. Ale Murillo jest jeszcze prawdziwym wyznawcą. Widzi on scenę pokłonu pasterzy w kategoriach zwyczajności okrywającej tajemnicę, łącząc w ten sposób ze sobą porządek teologiczny z porządkiem świeckim. Jego pasterze przynieśli Dzieciątko (a pozostali są we wnętrzu szopy, nie tak, jak w średniowieczu, kiedy musieli znajdować się poza jej obrębem, aby nie naruszać sfery objawienia) parę kur, jaja, przyprowadzili owieczkę. Są surowo odziani w brązowe płachty sukna, pod którymi przewiązano skóry baranie. Mają spracowane ręce i zrogowaciałe stopy, widoczne na pierwszym planie. Zatroskana młoda Matka odchyla pieluszkę, aby ukazać przybyszom jasno oświetlone ciałko Dziecięcia leżącego w żłobie. Józef stoi nieco w głębi sceny i w mroku. Jest mężczyzną w pełni sił, ubrany w ciemny strój wędrowca. Spogląda również na Dziecię i można rozpoznać, że przepełnia go czułość. My także jesteśmy wzruszeni widząc tę znaczącą scenę, dobrze skadrowaną i tworzącą wycinek rzeczywistości pięknej przez swą skromność i czystość ludzkich uczuć. Jest to zobrazowane opowiadanie Łukasza Ewangelisty: "...gdy tam byli, nadszedł Jej czas, więc porodziła syna pierworodnego i owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, iż miejsca zabrakło w gospodzie". A dalej o pasterzach zawiadomionych przez Anioła. Tylko jednego elementu brak w Piśmie: wołu, którego łeb wyłania się za Maryją i majaczącego w ciemnościach osła. Te dwa domowe zwierzęta są świadkami Narodzenia niemal w każdej "szopce", nawet w tak wczesnej, jak ze starochrześcijańskiego sarkofagu zachowanego w Arles, gdzie Niemowlę leży w żłobie między Matką i ziemskim ojcem, a nad Nim, ciasno, głowy obu mieszkańców stajni. Przez stulecia chrześcijanie akceptowali obecność tych zwierząt, choć nie wynika ona z treści żadnej Ewangelii; zainspirowana została tekstem proroczym ze Starego Testamentu: "Wół zna swego właściciela, osioł żłób pański, lecz Izrael nie ma rozeznania, mój lud niczego nie rozumie" (Izajasz 1, 3 o nadejściu Mesjasza). Słowa te utwierdziły mniemanie, że Święta Rodzina zatrzymała się w oborze obok gospody, jednak nie jest ono dostatecznie usprawiedliwione: grecki tekst Łukasza nie mówi o tym wyraźnie, natomiast istniały przekazy, że działo się to w zagłębieniu skalnym - rodzaju groty. Cesarz Konstantyn idąc za tą legendą kazał wznieść w Betlejem, właśnie ponad grotą wskazywaną przez tradycję, bazylikę Narodzenia. Grota również znajduje się zazwyczaj na ikonach, na których oprócz pasterzy - albo i zamiast nich - występują trzej magowie, w X wieku dopiero zamienieni przez łacinników na monarchów. Samą opowieść podał Mateusz Ewangelista, mówiąc o świetle prowadzącym mędrców ze Wschodu, o przerwaniu ich wędrówki w pałacu Heroda i kontynuowaniu jej śladem ruchomej gwiazdy; a po złożeniu hołdu - o powrocie tajemnym. Ten mit o głębokim znaczeniu symbolicznym ceni sobie nade wszystko ortodoksja wschodnia i na pamiątkę "epifanii" czci do dzisiaj 6 stycznia ze szczególnym nabożeństwem, przywołując jednocześnie w tym dniu kolejne objawienie się boskości Chrystusa podczas chrztu w Jordanie. W początkach naszej ery było to również święto Narodzenia, obchodzone w całym Kościele. Około 336 r. przeniesiono je na 25 grudnia, czyli zimowe przesilenie dnia z nocą uznane w cesarstwie rzymskim za dzień Narodzin Słońca Niezwyciężonego (wschodnie chrześcijaństwo przyjęło tę propozycję dopiero w 100 lat później). W sztuce religijnej opowiadanie Mateusza osiągnęło popularność, pozwalając na wyraźniejsze odsłonięcie Tajemnicy przezierającej spoza zasłon niezwykłej legendy, niż tekst Łukasza o pokłonie pasterzy. Artyści Zachodu inspirowali się tą legendą równie często, jak "ikonopiści" wschodni, ale zazwyczaj ich inspiracje skupiały uwagę przede wszystkim na uderzającym kontraście zachodzącym między ubogą stajnią a bogactwem świetnych przybyszów korzących się przed Dzieciątkiem. Realizm wykonania, z jakim traktowali "martwe natury" składanych darów, materie płaszczy, przybrań, charakterystyczne rysy wyobrażanych twarzy, a także nieporadne Dzieciątko leżące na słomie, przemieniał wyrażoną przez Mateusza metaforycznie myśl w scenę rodzajową, rozgrywającą się tylko wśród trochę niezwykłych rekwizytów... Obie tradycje, wschodnia i zachodnia, lubowały się w cudowności i zwarte wypowiedzi Ewangelistów nie wystarczały, aby zaspokoić ciekawość szczegółów. Rzadko kiedy - i to na Zachodzie - i w pewnych okresach - historia Narodzenia ograniczała się do tego co opowiedział o tej nocy Mateusz lub Łukasz. Żeby ją wzbogacić, podpierano się chętnie apokryfami jak "Księga Jakuba" lub "Ewangelia Tomasza" i jeszcze późniejszymi, skąd czerpano wiadomości na przykład o pobożnych, które pomagały Świętej Pannie przy porodzie, i z których jedna, o znanym nawet imieniu nie wierzywszy w nieustające Jej dziewictwo została ukarana uschnięciem bluźnierczej ręki, a następnie uleczona przez małego Jezusa. Epizod ten możemy znaleźć na wielu, zwłaszcza średniowiecznych przedstawieniach, ale te same, zdawałoby się, historie jakże inaczej ukazują ikony. Oto szesnastowieczne "Narodzenie", pochodzące z Nowogrodu: przed nami zbocze Góry zajmujące niemal całą płaszczyznę deski. Piszę "Góry" z dużej litery, bo stanowi rejon bliski nieba, należący o wiele bardziej do sfery kosmicznej niż ziemskiej. Wysoko na tle groty leży we wdzięcznej pozie, większa niż inne postacie, Theotokos, matka Boga. Spoczywa na purpurowej materii, bo jest to kolor cesarski, a jej Dziecię to Pan Świata. Okryta jest niemal bez reszty ciemnym maphorionem, co znamionuje cześć należną Zbawicielowi, ale też przypomina, że według obyczaju żydowskiego matka po połogu powinna się poddać oczyszczeniu. Niemowlę skrępowane powijakami zajmuje u Jej boku żłobek, nad którym, jak trzeba, uwidoczniono wspomnienie proroctwa: głowę wołu i... białego konia, ponieważ ten zastępował nieznanego w Rosji osła. Trzech magów na rumakach podąża ku szczytowi Góry, widać ich także, już pieszo, przy Świętym Dziecięciu, ale i po prawej stronie dębu, gdzie Anioł przemawia do nich we śnie, aby powracając pominęli pałac Heroda. Anioł ostrzega też przed niebezpieczeństwem śpiącego Józefa, który poza widocznym występem skalnym, znów się ukazuje wiodąc Maryję z Maleństwem do Egiptu. Opodal można znaleźć naszą położną i eremitę-mędrca. Dół ikony to okrucieństwa żołdaków nasłanych na Niewiniątka. U samej Góry, na tle żółtego nieba, aniołowie głoszą chwałę Pana, a między nimi ujrzeć można potrójny Promień schodzący na ziemię - znak Bożej Obecności. W całości Święta Góra jawi się jak stos płomienny w swoich złotych brązach, podzielona rytmicznymi uderzeniami płynnych linii, które ukazują nam w wyodrębnionych przez siebie segmentach jednoczesność zdarzeń widzianych już z perspektywy Bezczasu. Umilkło wołanie materii, jesteśmy od niej bardzo daleko. Jedyne co narzuca się oczom, to zjawisko barwne, dużo bardziej odpowiadające wyobrażeniu często mentalnemu niż oparte na obcowaniu z naturą. Mamy przed sobą Wcielenie - fakt o znaczeniu kosmicznym. Wygląda na to, że nie cenię "Pokłonu Pasterzy" Murilla jako obrazu mającego przenosić treści religijne. Ale nie, to nie tak. Zastanawiam się tylko do jakiego stopnia inaczej oba Kościoły zbliżają się do granic możliwości wyrażenia emocji metafizycznych. Malarstwo cerkiewne od czasów reformy Piotra Wielkiego umiera w swojej dawnej, a tak wspaniałej postaci... Chrześcijaństwo zachodnie wyczerpało już jak się zdaje - doświadczenia czynione w plastyce z dotykalną rzeczywistością, dzięki którym spodziewało się zbliżyć do tajemnic duchowych. To było piękne i potrzebne, jednak zostało wyeksploatowane, co nie oznacza końca marzeń indywidualnych. Ale nie może być chyba przypadkiem, że jako całość, jako szeroka wspólnota ludzka - przeczuwam już nowe obszary, wymagające teraz działania w innej materii. I jeśli obecnie ktoś próbowałby zgodnie z własną potrzebą namalować Narodzenie Pańskie, sądzę, że najprędzej zatrzymałby się na słowach Ewangelisty Jana: "Prawdziwa Światłość, która oświeca każdego człowieka, przyszła na ten świat".
Krystyna Zwolińska - prof. dr hab., historyk sztuki, ceniona autorka wielu encyklopedii i podręczników historii sztuki, krytyk sztuki. |