Waldemar Smaszcz
Pielgrzymowanie do miejsc świętych Dobiega końca Rok Wielkiego Jubileuszu Chrześcijaństwa. Nigdy jeszcze tak wielu z nas nie wyruszyło na pielgrzymi szlak podążając do miejsc świętych, o których wiedzieliśmy od dawna, nierzadko utrwalonych na kartach Pisma św. W tym szczególnym czasie łaski pragnęliśmy tam dotrzeć, by stąpać śladami Chrystusa, Maryi, apostołów, męczenników i świętych. Najczęstszym celem jubileuszowych pielgrzymek była Ziemia Święta i Italia, dwie krainy najściślej związane z historią chrześcijaństwa. Spotkanie z nimi zawsze oznacza wielkie wzruszenie, bez względu na to, jakiego stanu i wieku są pielgrzymi. Niezwykłe świadectwo Wędrówki do ziemi świętej zapisał przed laty Karol Wojtyła, który teraz, po 35 latach, jako Jan Paweł II nawiedził ponownie miejsca wpisane w Historię Zbawienia. W zapiskach z roku 1965 wyznawał: "Pielgrzymuję do tożsamości. Pielgrzymuję do kamieni ułożonych w ten sam węgieł domu, w tenże sam bruk ulicy, w palenisko to samo. Jest tożsamość odnajdywania się w krajobrazie. Do niej pielgrzymuję. To miejsce jest święte". W prasie katolickiej od kilku już lat ukazywały się liczne reportaże z pielgrzymiego szlaku. Bo chociaż coraz więcej nas, dzięki odzyskanej przez Polskę wolności, może podróżować, to przecież najczęściej są to wyjazdy w zorganizowanych grupach utartym szlakiem wiodącym przez te same miejsca. Dlatego niezmiennie interesujące są zapiski indywidualnych wędrowców, zwłaszcza jeżeli są nimi ludzie utalentowani, obdarzeni łaską głębszego widzenia i bogatej wyobraźni. Ich relacje pozwalają tym, których nie stać na wyjazd, poznać najważniejsze miejsca chrześcijaństwa, zaś tym, którzy tam już byli, powrócić pamięcią raz jeszcze, pogłębić własne przeżycia. Przemierzając indywidualnie krąg śródziemnomorski, dociera się do wielu miejscowości omijanych najczęściej przez zorganizowane grupy pielgrzymie, a przecież nierzadko tam właśnie odnajdujemy ślady Bożej obecności na ziemi, dotykamy Tajemnicy pogłębiającej naszą wiarę, spotykamy wreszcie sanktuaria i ludzi, będących prawdziwymi świadkami Chrystusa. Od pewnego czasu czytałem na łamach tygodnika Niedziela zapiski Krzysztofa Rudzińskiego, tym bardziej interesujące, że autor jest nie tylko człowiekiem zafascynowanym śródziemnomorzem, ale i utalentowanym poetą. Obecnie, nakładem Niedzieli właśnie, jego Wędrówki śródziemnomorskie ukazały się w wydaniu książkowym jako 100 już tom "Biblioteki" częstochowskiego tygodnika. Rozpoczyna autor, jakże by inaczej, pięknym lirykiem, sonetem Czarodziejskie piękno Ravello: Zawieszone na nitce niewidzialnej, kusi, By wspiąć się do stóp jego, rozerwać pieczęcie. Otworzyć starą księgę, iluminarz duszy, Wypuścić z jego wnętrza cudów jeszcze więcej. Jak ze szlachetnych skrzypiec, starodawnej lutni, Znalezionej po latach na pradziadów strychu, Pierwsze dźwięki dobyte, nastrajają smutnie I każą wraz uciekać od świata przepychu. Tak oto do mnie wraca wspomnieniem, by teraz Znane dziełami mistrzów, operą Wagnera, Krętymi schodki badać karkołomne gaje, Zmuszające z zachwytu, wciąż szeptać che bello. Więc, gdy mi pośród ludzi szczęścia nie dostaje, Złotym kluczykiem ze snu, otwieram Ravello. Czym sobie zasłużyło Ravello na takie strofy - można zapytać? Autor także posługując się prozą, nie kryje swego podziwu dla tego ze wszech miar wyjątkowego miasta: "Na południe od Neapolu, na wznoszącej się prawie pionowo nad morzem półce skalnej leży perła miast włoskich - Ravello. Miasteczko to jest uważane za najpiękniej położoną obok Taorminy, miejscowość Italii. Trudno się tutaj dostać ze względu na niedostępność zboczy Zatoki Salerniańskiej, nie doprowadzono tu nigdy linii kolejowej. Trzeba przyjechać samochodem, od zachodu z Sorrento, albo od wschodu z Salerno, i wspiąć się wysoko wąską i krętą szosą z poziomu morza aż na wysokość 350 m." Jednak nie tylko wyjątkowa uroda krajobrazu i tradycje kulturalne (tu Richard Wagner umieścił akcję swojej opery Parsifal, a wcześniej unieśmiertelnił Ravello Boccacio na kartach Dekamerona) sprawiły, że Krzysztof Rudziński dotarł do miasteczka i utrwalił je w swojej książce. W miejscowej katedrze św. Pantaleona znajduje się - pisze autor - "relikwiarz z ampułką zawierającą krew Męczennika, którą przelał za wiarę 27 lipca 290 r. w Nikomedii w Azji Mniejszej. Krew ta posiada cudowną właściwość: staje się płynna dwa razy do roku podczas nabożeństw 19 maja i 27 lipca. To niezwykłe zjawisko, podobne do cudu św. Januarego w Neapolu, pozostaje prawie nieznane, podczas gdy cud neapolitański San Gennaro jest głośny w świecie". Kolejną miejscowością, którą trudno znaleźć na mapie, a zasługuje, by jej nie ominąć, jest w relacji Krzysztofa Rudzińskiego Lauciano. "Żadne (...) z miast włoskich - czytamy - nawet tych najsławniejszych, nie posiada tak wielkiego skarbu, jak ta mała mieścina u podnóża gór Maiella. W jego murach Opatrzność złożyła bowiem najcenniejszą relikwię chrześcijaństwa - słynny Miracolo Eucharistico." I snuje dalej autor opowieść o pewnym mnichu, który w VIII w., podczas odprawiania Mszy św. zwątpił w najważniejszą prawdę chrześcijaństwa - obecność Chrystusa w konsekrowanym chlebie i winie. Zdarzył się wówczas cud. W naszych czasach, w 1970 roku, poddano święte relikwie Ciała Chrystusa laboratoryjnym badaniom. Po ich zakończeniu - jak pisze Krzysztof Rudziński - "uczeni przesłali do ojców franciszkanów telegram następującej treści: A Słowo Ciałem się stało." W księdze pamiątkowej sanktuarium polski poeta odnalazł wpis Karola Wojtyły, który w 1974 roku odwiedził to miejsce: "Spraw, byśmy coraz bardziej wierzyli w Ciebie, ufali Tobie, Ciebie kochali." Miastem cudu eucharystycznego jest też Siena, tak tłumnie odwiedzana przez turystów, drugie po Florencji miasto w Toskanii, przyciągające swoją niepowtarzalna architekturą i odwiecznymi tradycjami. Nawet jednak ci, którzy przybywają do sanktuarium Katarzyny Sieneńskiej, prostej, niewykształconej kobiety, która została ogłoszona doktorem Kościoła, nie zawsze wiedzą, że - oddajmy głos autorowi - "17 dnia każdego miesiąca wierni mogą adorować i modlić się przed wystawioną monstrancją, zawierającą kilkaset konsekrowanych Hostii. Hostie, skradzione z (...) kościoła i sprofanowane przez złodziei w 1730 r., od tego czasu mocą nadprzyrodzoną zachowują świeżość i brak jakichkolwiek oznak zepsucia." W swoich wędrówkach po Italii Krzysztof Rudziński dotarł też na Sycylię. Pragnął bowiem powrócić do Syrakuz, które go już wcześniej zafascynowały. Celem jego pielgrzymki było sanktuarium Matki Boskiej Płaczącej: "Kiedy byłem na początku 1990 r., - pisze - kościół był dopiero w budowie, a cudowna płaskorzeźba Najświętszej Maryi Panny miała tymczasowe schronienie w skromnym baraku, zamienionym na kaplicę. Teraz króluje Syrakuzom i światu w nowoczesnym kościele, zbudowanym w kształcie amfiteatru przykrytego kopułą." Świątynia ta może pomieścić 20 tys. wiernych! Tak więc Italia to nie tylko wielowiekowe, a nawet tysiącletnie zabytki, ale i nowoczesne budowle, wpisujące się dopiero w historię chrześcijaństwa. Zapewne gdyby wędrowiec nie był człowiekiem głębokiej wiary, nie znalazłyby one uznania w jego oczach. Krzysztof Rudziński jednak - co tu już podkreślałem - przemierzał Italię przede wszystkim szlakiem miejsc świętych. Nie wszystko, oczywiście, można podczas takiej wędrówki do końca zaplanować. Ponadto niespodzianki, o ile nie są zbyt kłopotliwe, stanowią często interesujące dopełnienie peregrynacji. Wzbogacają ją i nie pozwalają zapomnieć, że nie wszystko od nas zależy. Przykładem jest tu rozdział książki zatytułowany Św. Dominik i węże: "Późnym wieczorem - czytamy - docieram do Cocullo, malutkiego miasteczka na zboczu góry, w samym sercu Abruzji. Chociaż leży ono przy autostradzie Rzym - Pescara, u wylotu 11-kilometrowego tunelu, zdaje się być odcięte od świata." W tej miejscowości, gdzie nie ma nawet najmniejszego choćby hoteliku (co w Italii jest doprawdy niepojęte), przeżył autor niezwykłą przygodę. Nie tylko odnalazł mieszkającą tam rodaczkę, panią Wandę, ale i wziął udział w słynnej procesji św. Dominika, która odbywa się "na pamiątkę uwolnienia przez niego miasteczka od plagi jadowitych węży". Figura Świętego, niesiona przez mieszkańców miasteczka, opleciona jest żywymi wężami (na szczęście - niejadowitymi). "Niesamowite wrażenie - pisze Krzysztof Rudziński - robi ten realistyczny posąg, naturalnej wielkości, udrapowany wijącymi się różnorodnymi wężami. (...) Po zrzuceniu węży figura Świętego jest obnoszona uliczkami miasteczka, wśród wiwatów wielotysięcznego tłumu, sławiącego głośno zasługi Patrona." To tylko wybrane fragmenty jakże interesującej książki pielgrzyma-poety, odmiennej, oczywiście, od wydawanych u nas przewodników turystycznych. Autor nie pragnął jednak zastępować tych przydatnych przecież publikacji, dał własny zapis wędrówek po Italii, sui generis duchowy pamiętnik Roku Świętego, do którego zapewne będziemy powracać. |