Ks. Marek Czech
O co tu chodzi? Zawodowi tropiciele tzw. polskiego antysemityzmu żyć nie mogą, jeśli jakiegoś antysemityzmu nie wytropią. Trudno się im dziwić. Cóż to bowiem za tropiciel, który tropi i niczego wytropić nie może? Więc oni zawsze coś wytropić muszą. Raz po raz wytropią antysemityzm na murach. Tam bowiem czasami pojawiają się napisy w rodzaju "Żydzi do gazu", "Jude raus" albo rysunki przedstawiające Gwiazdę Dawida na szubienicy. Jak tylko tropiciele to zauważą, zaraz swoje oburzenie i zatroskanie wszem i wobec eksponują. Wiadomo, nie wystarczy wytropić, trzeba jeszcze światu oznajmić, że się wytropiło. Antysemityzm i jego tropienie są dzisiaj "na topie". Więc tropiciele tropią i trąbią, że wytropili. Nie zauważają przy tym chłopaki, że nie tylko "antysemityzm" uwidacznia się na murach. Można tam zobaczyć odwrócony krzyż i symbole satanistyczne, można zobaczyć hasła typu "katolicy do kostnicy", można wreszcie zauważyć wulgaryzmy. Tego tropiciele nie tropią, bo antykatolicyzm nie jest "na topie". Zresztą czy napisy na murach to przejaw antysemityzmu czy antykatolicyzmu? Czy nie jest to raczej przejaw debilizmu, idiotyzmu? Czy nie jest to przejaw wulgarnego chamstwa, które wydaje się być jedyną formą ekspresji części bezmózgowej młodzieży? No ale antysemityzm - czy raczej "antysemityzm" - tropić łatwiej i korzystniej. Kto wie, jeśli taki tropiciel wykaże się gorliwością zasługującą na pochwałę "Gazety Wyborczej" to może i stypendium zagraniczne z jakiejś fundacji dostanie? Warto tropić. |