Requiem dla króla
Ks. Tadeusz Kasabuła
Są wydarzenia w naszej historii, które najchętniej wymazalibyśmy z pamięci i których rocznice wspominamy wyjątkowo niechętnie. Wprowadzają bowiem w nasze błogie samouwielbienie swego rodzaju psychiczny dyskomfort. To rocznice, które przypominają nam, że nie byliśmy i nie jesteśmy bynajmniej narodem wyjątkowym, że i wśród naszych przodków, jak wszędzie, oprócz bohaterów, nie brakowało szubrawców, sprzedawczyków tudzież wszelkiej maści łotrów i pomniejszych łotrzyków.
I tak oto prawie że nie zauważony minął dzień 12 lutego 1998 r., rocznica wydarzenia, o którym statystyczny Polak coś wiedzieć powinien. Dokładnie przed dwustu laty, tego dnia, 12 lutego roku 1798 w Petersburgu po raz ostatni zamknął powieki w wieku 66 lat siódmy z dziewięciorga dzieci kasztelana krakowskiego Stanisława Poniatowskiego, stolnik litewski - Stanisław Antoni August Poniatowski - ostatni król Polski.
Na początku roku 1798 nic nie zapowiadało jego zgonu. Dnia 11 lutego Stanisław August wstał o godz. ósmej rano, swoim zwyczajem wypił filiżankę bulionu i niemal natychmiast zasłabł i stracił przytomność. Następnego dnia o świcie eks-królem zaczęły targać konwulsje, tuż przed godz. ósmą już nie żył. Natychmiast przeprowadzona sekcja zwłok wykluczyła podejrzewane tu zabójstwo poprzez otrucie i wykazała jednoznacznie, że monarcha zmarł na skutek wylewu krwi do mózgu. Opłakiwało go niewielu. Kres Polski i jej króla był tak niesławny, że nie chciano tego rozpamiętywać. Pamięć dokonanej przed niespełna trzema laty faktycznej likwidacji Rzeczypospolitej Obojga Narodów jako suwerennego państwa była w świadomości jej obywateli aż nadto świeża, by zgromadzić przy trumnie jej ostatniego władcy tłumy żałobników.
Król Stanisław August wkrótce po upadku Insurekcji Kościuszkowskiej, w powodzenie której od początku nie wierzył i której się bał, przyjął pokornie nakaz Katarzyny II, żądającej opuszczenia Warszawy i udania się do Grodna. Uczynił to bez sprzeciwu. Dn. 7 stycznia 1795 r. "król Staś", jak go pieszczotliwie, czy raczej lekceważąco zwykli nazywać współcześni (przed stu laty nikt nie ośmieliłby się mienić Jana III Sobieskiego "królem Jasiem"), pokornie opuścił stolicę i osiadł zgodnie z życzeniem Najjaśniejszej Imperatorowej pod kontrolą rosyjską w Grodnie.
Wydarzenia te z perspektywy czasu muszą pobudzać do refleksji, a te są gorzkie. Oto w sytuacji, gdy armia Rzeczypospolitej została rozbrojona, gdy oficjalnie wymazano z mapy Europy ślady niepodległego państwa polsko-litewskiego, pozostała już tylko jedna możliwość utrzymania pamięci, tradycji i prawnej ciągłości, pozbawionego suwerenności państwa: nieugięta postawa faktycznie zdetronizowanego, ale prawnie nie pozbawionego tytułu króla Rzeczypospolitej - Stanisława Augusta. Jego obowiązkiem jako monarchy było - nawet za cenę osobistych udręk - nie dać się usunąć z Warszawy. Najważniejsze jednak, by nawet w Grodnie, wszak na terytorium Rzeczypospolitej, umiał on zachować monarszą godność. Na przełomie XVIII i XIX stulecia, gdy doktryna legitymizmu postrzegana była nieomal jako świętość, a jej naruszenie poczytywano za poważne pogwałcenie prawa międzynarodowego, nie można już było zwołać sejmu, który, jak w przypadku poprzednich rozbiorów, dałby wymuszone prawne sankcje dla zdobyczy terytorialnych zaborców. W tej sytuacji uprawomocnienie wobec Europy nabytków Rosji, Prus i Austrii kosztem Rzeczypospolitej, lub jego przekreślenie zależało już tylko od postawy króla, jego zdecydowania, odwagi i konsekwencji. Stanisław August mógł uczynić pozornie niewiele, faktycznie jednak dla zapewnienia sprawie polskiej kontynuacji w przyszłości - bardzo dużo. Mógł odmówić złożenia korony. Tymczasem ostatni król Polski, przy całym uznaniu dla jego zasług jako mecenasa sztuki i krzewiciela oświaty, popełnił w Grodnie największą zbrodnię polityczną przeciwko Rzeczypospolitej, przeciwko narodom Polski i Litwy, którym panował lat 30. Dnia 25 listopada 1795 r., akurat w dniu imienin Katarzyny II, podpisał akt abdykacji, nadając w ten sposób sankcję prawa międzynarodowego ostatecznemu rozbiorowi państwa polsko-litewskiego. Petersburg czekał na ten akt z wyjątkową niecierpliwością. Chcąc wymusić na królu złożenie korony Katarzyna nie przebierała w środkach, imała się najrozmaitszych sposobów, groziła wstrzymaniem spłaty jego prywatnych długów w wysokości w sumie ponad 33 milionów złp., nie omieszkała też postraszyć ubezwłasnowolnionego monarchę odmową zgody na wymarzony przezeń wyjazd do Włoch, na co zresztą Rosja nigdy by nie przystała, a czego w swej politycznej naiwności nie rozumiał Stanisław August. Ostatni król Polski pozwolił się poniżyć w sposób wyjątkowy. Za swą uległość nie uzyskał nic. Odszedł okryty niesławą, otoczony łzawymi wspominkami swych protegowanych, na pozyskanie których grosza nigdy nie skąpił.
|