Waldemar Smaszcz
I co czuje i co żyje, niech sławi z nami Maryję Mojemu Tatusiowi, Stefanowi Smaszczowi, organiście, który zawsze rozpoczynał majowe nabożeństwa pieśnią ks. Karola Antoniewicza "Chwalcie łąki umajone",
O naszej maryjności tyle już napisano, więc mogłoby się wydawać, że każde zdanie będzie jedynie powtórzeniem wcześniejszego. Z całą pewnością tak jednak nie jest. Do "serdecznej Matki" przychodzimy z najbardziej własnymi sprawami, w cierpieniu i radości, podczas ślubów, chrztów dzieci i pogrzebów bliskich, na co dzień i w trudnych chwilach, powierzając Jej najskrytsze myśli, które nie zawsze potrafilibyśmy wyrazić w słowach. Nierzadko po prostu milczymy wpatrując się w jej wizerunki, nie wstydzimy się łez, bo - jak napisał ks. Karol Antoniewicz - "dla ludzi, łzy są tylko łzami, / A dla Maryi modlitwy słowami". I o ile słowa mogą być te same (zasobność języka, czy w ogóle mowy, jest przecież ograniczona), to przeżycia każdego z nas są inne, tak jak jesteśmy niepowtarzalni w swoim osobowym bycie. Do Maryi i o Maryi można więc zwracać się i mówić o Niej w każdej sytuacji. Ks. Jan Twardowski wspomina, że jego pierwszy proboszcz, ks. Franciszek Dyżewski, powtarzał, że jedyne kazania, które można głosić zawsze, to kazania o Matce Bożej; nigdy się nie znudzą i nigdy się nie wyczerpią. Może echem tych najwcześniejszych kapłańskich doświadczeń jest późny wiersz ks. Twardowskiego "Powracamy": Z Matką Boską jest tak najpierw bliska najbliższa jak choinka opłatek gwiazdka mama mamusia matka potem teologia tłumaczy sercu że Pan Jezus na pierwszym miejscu lata biegną samotność wieczność powracamy do niej jak dziecko Zataczamy więc na pozór koło w swojej miłości do Matki Najświętszej, chociaż tak naprawdę trwamy przy niej nieustannie. Na pewno fundament tego trwania jest głębszy niż jedynie dziecięca miłość. Dziecko przecież lgnie do matki nie tyle kierując się miłością, której nie może przecież rozumieć, co niezawodnym instynktem. Całą swoją osobą odczuwa, że jest to - nie waham się użyć tego słowa - opoka, w pełni przy tym oddana, zawsze pojawiająca się w momencie, gdy maleńka, bezbronna istota odczuwa jej potrzebę. W późniejszym doświadczeniu, poznawszy Jezusa, który nas odkupił, pamiętamy przecież, że to dzięki Maryi przyszedł na świat. Nie można wiec oddzielić Matki od Syna, stanowią nierozerwalną jedność. Chociaż wiec "teologia tłumaczy sercu / że Pan Jezus na pierwszym miejscu", wiemy, iż Ona ze swoim Boskim Synem współcierpiała, pozostała z nim podczas straszliwej krzyżowej męki. A nawet - jak mówił ks. Antoniewicz w kazaniu O boleściach Matki Boskiej - jej cierpienie przetrwało mękę Syna: "Od chwili, gdy Matką Boską została, została i Matką miłości i Matką boleści. Proroctwa Symeona Proroka krwawo się na niej spełniły i w tej boleści przetrwała aż do śmierci. Ze śmiercią zakończyła się męka Chrystusa, ale Maryja życiem i boleścią przetrwała Syna Swego. Bolała Maryja przed przyjściem Chrystusa, w tęsknocie oczekując Mesjasza; bolała po zejściu Jego, w tęsknocie oczekując połączenia się z Nim." Znakomity talent kaznodziejski kapłana-poety wysnuł niezwykłą wizję doświadczeń Maryi, która przyjmując poselstwo Bożego Posłańca, przyjęła na siebie wszystko, co wiązało się z wielkim dziełem Odkupienia: "O ludzka miłości i radości, pomnij na radość i miłość Maryi - ale tej radości, tej miłości odpowiednia była i boleść - a nie odpowiednia, ale tak wielka - że radość w tym morzu boleści tonęła i miłość boleść rozwijała! Widziała mękę i boleść dziecka swego - bo jako Chrystus miał ciągle przed oczyma ten krzyż swój - tak Maryja ciągle pod tym krzyżem stała! Ciągle słyszała urągania i szyderstwa. Gdy pastuszkowie Jemu radosne dary swe składali, ona słyszała tenże sam lud wołający: ukrzyżuj Go! Patrząc na królów u kolebki Jego klęczących - widziała Jezusa przed władcą i królem stojącym w cierniowej koronie, w purpurowym łachmanie i z trzciną w ręku." Ale też - jak Jezus dostąpił chwały Zmartwychwstania, odmieniając "przez Krzyż i Mękę Swoją" postać świata - tak Maryja doznaje uwielbienia w najpiękniejszym u nas miesiącu, gdy po zimowym okresie zastoju ziemia na nowo budzi się do życia, a wszystko "co czuje - i co żyje" sławi Boga, a wraz z nim Matkę Jedynego Syna. Cały miesiąc w tak ważnym okresie wielkanocnym poświęcamy Maryi! I doprawdy, radosną atmosferę polskiego maja da się porównać jedynie... ze świętami Bożego Narodzenia, co może wydawać się nieprawdopodobne, zważywszy na ogromne różnice klimatyczne. Radość przeżywana wówczas z pewnością odmienna jest od majowej, ale równie porusza nasze serca. Śpiewamy tak samo, a może jeszcze bardziej radosne pieśni i nie musimy już wspominać o ubóstwie Świętej Rodziny, gdy dookoła widzimy takie bogactwo przyrody. Dlatego od wieków gromadzono się u nas nie tylko w kościołach, ale bodaj częściej w największej świątyni, jaką są bezkresne pola i łąki z kopułą nieba, gdzie zamiast chórów anielskich śpiewają ptaki, o których ewangelista napisał, że "Ojciec wasz niebieski je żywi" (Mt 6,26). One wydają się "tłumaczyć" modły wiernego ludu, unoszące się w bezkresne, zazwyczaj pogodne o tej porze roku niebo, na muzykę niebios. Przydrożne krzyże i kapliczki maimy (to piękne, stare słowo ciągle pozostaje żywe, z powodu majowych uroczystości właśnie) drzewkami. Nie choinkami, które przez cały rok pozostają nieodmiennie zielone, stąd w zimie żadne drzewo nie może z nim się równać, ale młodymi brzózkami, pokrytymi właśnie teraz świeżą zielenią delikatnych listków. Ich biel zaś wydaje się symbolizować czystość Bożej Rodzicielki. Najpiękniejszą, najpowszechniej znaną maryjną pieśnią majową jest z cała pewnością Chwalcie łąki umajone ks. Karola Antoniewicza. Ten kapłan-poeta, o którym tu już pisałem, jest autorem całego cyklu wierszy zatytułowanego Wianeczek majowy Najświętszej Bogarodzicy Maryi. W krótkim wprowadzeniu czytamy: "Kilka piosenek majowych dla was, którzy Maryją kochacie, dla was, którzy z Maryją pod krzyżem stoicie. Biedne, proste, pokorne piosenki, jak te polne kwiateczki majowe. Krótkie ich życie, ale szczęśliwe kwiateczki, jeśli choć chwilek kilka zdobiąc jej obraz, kwitnąć i odkwitnąć mogą. Krótkie życie tych piosenek, które w pokorze składam u stóp tej Matki, która i najuboższym nie pogardzi serca darem. Maryja nie gardzi kwiateczkiem majowym; Ona i majową nie wzgardzi piosenką, bo te kwiaty wykwitają na ziemi, której Ona jest panią; bo te piosenki dzwonią w sercu, którego Ona jest Matką." Pomylił się autor jedynie co do tego, że będzie "krótkie życie tych piosenek". Niemała ich garść pozostała na zawsze w polskiej tradycji, obok najbardziej znanych i zapewne nie przeminą dopóki polska mowa będzie wielbić Boga i Matkę Boskiego Syna. Ale czyż mogło być inaczej, skoro wśród nich znalazły się takie znakomite, jak Biedny, kto Ciebie nie zna od powicia, zakończona strofą wyrażającą bezgraniczną ufność w Matczyną miłość: A kogo Matko, Ty pobłogosławisz. Ten do wieczności szczęśliwie dopłynie; A za kim, Matko, na sądzie się wstawisz, Ten wieczną śmiercią nigdy nie zginie. Jeszcze bodaj najbardziej poruszająca jest znana pieśń błagalna Nie opuszczaj nas, nie opuszczaj nas, Matko nie opuszczaj nas, ze słowami: "Ucz nas kochać choć w cierpieniu, / Ucz nas cierpieć lecz w milczeniu!" Jednak najbliższa majowym emocjom okazała się - powtórzę - właśnie Pieśń majowa. Wyrosła zapewne z umiłowania zarówno Bożej Rodzicielki, jak i ojczystej ziemi i przyrody. Karol Antoniewicz bowiem, chociaż urodził się we Lwowie, to jednak od dzieciństwa przebywał w majątku rodzinnym w Skwarzawie, położonym - jak czytamy w monumentalnym opracowaniu Romana Aftanazego Dzieje rezydencji na dawnych kresach Rzeczypospolitej - "w pięknej, sfalowanej okolicy". Do dworu wiodła "aleja modrzewiowa, zasadzona jakoby za czasów króla Jana III (Sobiescy byli wcześniej właścicielami Skwarzyny - W.S.), ale stale uzupełniana nowymi drzewami. Park otaczający go ze wszystkich stron, założony u stóp góry Haraj, nie był zbyt rozległy, ale pełen sędziwych lip, klonów, brzóz, kasztanów, świerków, topól i dębów. Wiek niektórych dębów obliczano na kilkaset lat". Otoczenie zagospodarowano w ten sposób, by nie przysłaniać widoku na malowniczą okolicę. A jak była piękna, świadczy legenda związana z nazwą wspomnianej góry Haraj. Otóż, gdy król Jan III, stanąwszy na tym właśnie wzniesieniu, zobaczył ścielącą się u stóp niezwykle piękną panoramę, miał zawołać z zachwytem: "Ha - raj!" Odtąd to właśnie wzgórze stało się jego ulubionym miejscem, co chyba potwierdza wiarygodność legendy. Po latach poeta, gdy przeżywszy wiele pozostawił dziedziczną posiadłość krewnym, a całe swoje życie poświęcił Bogu i Najlepszej z Matek, powrócił wspomnieniami do czasów dzieciństwa i młodości w prostej piosence, o której można by powiedzieć słowami ks. Jana Twardowskiego, że "Boga najłatwiej znajdziesz nie pisząc o Bogu." W tej pieśni bowiem człowiek jest tylko jedną cząstką świata stworzonego, a zrównuje go z otoczeniem nie wyrozumowana pokora, ale - jak napisał Kazimierz Wierzyński w uroczej Kantyczce, pięknie nawiązującej do ks. Antoniewicza - "unisono istnienia", harmonijna melodia zgodnych głosów, ewangeliczna wspólnota człowieka, ptaków niebieskich i lilii polnych, spleciona w jeden zielony, majowy wieniec. |