Ks. Tadeusz Krahel
Ks. Witold Sarosiek (1888-1944)

Jedynym kapłanem archidiecezji wileńskiej, który życie swe zakończył w obozie koncentracyjnym w Gross-Rosen, był proboszcz parafii Kundzin, ks. Witold Sarosiek. Aresztowano go w nocy z Wielkiej Soboty na pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych (10 IV 1944 r.). Rezurekcji już nie odprawił. Znalazł się w więzieniu w Białymstoku. Przypominamy go w tym miesiącu, w którym przeżywamy święta Zmartwychwstania Pańskiego, a wspomniany Kapłan rozpoczął swoją Golgotę.

Ks. Witold Sarosiek urodził się 28 XI (11 XII) 1888 r. w Grodnie z ojca Floriana i matki Julii z domu Wirt. Po ukończeniu gimnazjum w rodzinnym mieście, wstąpił w 1908 r. do Seminarium Duchownego w Wilnie. Ukończył je w 1911 r. i po święceniach kapłańskich został skierowany przez administratora diecezji ks. prałata Kazimierza Michalkiewicza na wikariat do Goniądza. Od 1914 r. pracował w Dąbrowie, gdzie przyszło mu przeżywać I wojnę światową i okupację niemiecką. W 1918 r. jego opiece powierzono odzyskany kościół w Różanymstoku i wskrzeszoną parafię. Kościół ten, jak wiadomo, w 1866 r. został zabrany na cerkiew, a parafię zlikwidowano i włączono do parafii dąbrowskiej. Teraz ks. Sarosiek musiał przystosować kościół do kultu katolickiego i zorganizować parafię. Włożył w to dużo pracy i serca. Zdawał sobie sprawę z tego, że olbrzymi kościół i budynki różanostockie nadają się na jakieś wielkie dzieło zakonne. Dlatego w porozumieniu z biskupem wileńskim Jerzym Matulewiczem doprowadza do przekazania parafii różanostockiej i całego obiektu przy kościele Zgromadzeniu Salezjan. Sam natomiast w 1920 r. przeszedł na probostwo do Brzostowicy Wielkiej. Tu odezwała się choroba - astma. Poprosił więc o przeniesienie na inną parafię, o lepszym mikroklimacie i drewnianej plebanii i w marcu 1925 r. przyjechał do Kundzina.

W nowej parafii wkrótce poderwał parafian do rozbudowy i odnowy kościoła. Dobudowano kaplicę z ołtarzem Matki Boskiej Nieustającej Pomocy i nową zakrystię, natomiast starą zakrystię i skarbiec przebudowano na prezbiterium, w którym umieszczono nowy, kamienny ołtarz. Pomalowano też cały kościół, który został w 1931 r. pokonsekrowany przez arcybpa Romualda Jałbrzykowskiego. W swej pracy duszpasterskiej wykazywał dużo gorliwości i oddania się swoim wiernym. Piękne świadectwo dają o nim parafianie. Na podstawie ich zeznań oraz relacji ks. Nikodema Zarzeckiego, ks. Ryszard Puciłowski w pracy o parafii kundzińskiej napisał o ks. Sarosieku: "Dla swoich parafian był prawdziwym ojcem, przychodził z pomocą ubogim, spełniał potajemnie wiele uczynków miłosierdzia. Był to wzór prawdziwego kapłana, który bez granic oddał się na służbę Bogu i ludziom. Swoim przykładem, świętością życia i pracowitością przyświecał sąsiednim proboszczom. Do niego niejeden kapłan zwracał się o poradę w rozmaitych trudnościach. W czasie II wojny światowej podtrzymywał swoich parafian na duchu".

Osobny rozdział w życiu ks. Sarosieka stanowi okres II wojny światowej. Oprócz zwykłej pracy duszpasterskiej udzielał się on na innych polach, działalności patriotycznej i szczególnej miłości chrześcijańskiej. Należał do Armii Krajowej (pseudonim Piotr), udzielał schronienia i pomocy Żydom oraz wszystkim potrzebującym ukrycia się i poszukiwanym przez gestapo. Aresztowany został w nocy przed rezurekcją 10 IV 1944 r. Różne są wersje bezpośredniej przyczyny uwięzienia. Być może była nią wpadka łącznika AK z tajnymi papierami, zastrzelonego przez żandarma w Sokółce. Aresztowanego Księdza umieszczono w więzieniu w Białymstoku. Tu "pocieszał towarzyszów niedoli, spowiadał ich, dzielił się swoją porcją z innymi..." W lipcu 1944 z transportem więźniów został wywieziony do obozu w Gross-Rosen. Współwięzień, jadący w jednym wagonie, taką napisał relację:

"Już podczas drogi daje dowody swojej ofiarności. Jako kapłan pocieszał, dodawał otuchy, modlił się sam i zachęcał do modlitwy. Pewnego dnia jak co dzień rano odmówiliśmy wspólną modlitwę, a potem odśpiewaliśmy pieśń Kiedy ranne wstają zorze. Widocznie nie spodobała się diabłu gorliwa praca apostolska ks. Witolda Sarosieka i z serc płynąca modlitwa skazańców, bo zaraz zemścił się na nas, a szczególnie na ks. Sarosieku w iście szatański sposób. Zaledwie stanął pociąg na jednym z przystanków, jak z trzaskiem odsunięto drzwi i do wagonu wpadła grupa uzbrojonych eskortujących nas żołnierzy z wrzaskiem: "Śpiewacie Boże, coś Polskę! Chce się wam Polski! My wam damy waszą Polskę!" na nic były tłumaczenia, że śpiewaliśmy nie Boże coś Polskę, a pieśń poranną... Największa zemsta spadła na ks. Sarosieka. Z wściekłością wyrzucili go na tor kolejowy i zbili drutem kolczastym. Wciągnęliśmy go z powrotem do wagonu. Chociaż cierpiał strasznie, nie okazał tego. Zemsta sięgała jeszcze dalej. Z końcowej stacji kazano mu dźwigać do obozu ciężkie paczki. Jako jedyny więzień w sutannie był przedmiotem drwin i szykan ze strony eskortujących nas z psami esesmanów.

W obozie, chociaż zamieniono mu sutannę na pasiaki i stał się, jak każdy z nas, numerem ewidencyjnym, nie zaniechał pracy duszpasterza...

Pewnego razu podczas takiego szukania wszy w baraku przy otwartych na przeciąg oknach, pod dozorem władz obozowych, w tłoku innych więźniów przeglądałem swoją koszulę. Zajęty tą czynnością nagle usłyszałem cichy szept do ucha: "Niech pan się wyspowiada". Obejrzałem się. Przede mną stał ks. Witold Sarosiek z koszulą w ręku, skulony drżąc z zimna. On również szukał "wszy", tylko innych, bardziej szkodliwych, gryzących nie tyle ciało, ile duszę, narażając życie swoje, gdyż modlitwa wspólna była zakazana, a tym bardziej posługa religijna przez kapłanów. Trzeba było być prawdziwym rycerzem Chrystusowym, ażeby w obozie koncentracyjnym, gdzie każdy z więźniów drżał tylko o swoje życie, być tak oddanym sprawom dusz ludzkich.

Żałuję, że nie ucałowałem wówczas jego prawicy, która w niewidoczny dla otoczenia sposób nakreśliła nade mną znak krzyża świętego. Ks. Sarosiek przystąpił do innego..." Tak pisał były więzień Gross-Rosen nr 4017. Ks. Sarosiek miał numer 4064.

Inny współwięzień, nieznany zakonnik, mówił: "Byłem towarzyszem jego cierpień, mąk i udręczeń; pracowaliśmy obok siebie w tkalni przez cztery miesiące - był stanowczo za delikatny na końskie warunki bytowania i traktowania w obozie. Umarł na zapalenie płuc i osłabienie serca wskutek wycieńczenia... Modlił się na koronce ciągle - pełen skupienia i powagi, modlił się za parafię i swego następcę; przed śmiercią pozdrawiał wszystkich parafian, modlił się rzewnie za nich".

Jakże piękne są te świadectwa o postawie ks. Sarosieka. Zmarł 14 grudnia 1944 r.

Dziekan sokólski, ks. Józef Marcinkiewicz, napisał o ks. Sarosieku, że "w każdej parafii, gdzie pracował, zostawił wspomnienie dobrego, przykładnego i gorliwego kapłana... Kapłan mądry i oddany sprawie Bożej i Kościołowi..."

I w parafii, i w więzieniu, i w obozie był oddany sprawie Bożej. Pamiętał o swoich parafianach w ostatnich i jakże ciężkich dniach swego życia. Oni też o nim pamiętają i świadczy o tym chociażby tablica pamiątkowa, wmurowana w kościele w Kundzinie.


powrót