Waldemar Smaszcz
Świadectwo przyjaźni

"Można kochać i chodzić samemu po ciemku / z przyjaźnią jest inaczej - to zawsze wzajemna" - napisał ks. Jan Twardowski w wierszu Do księdza Bronisława Bozowskiego, nazywając go "patronem przyjaźni". W tym ujęciu przyjaźń została niejako wyniesiona ponad miłość, co może wydawać się paradoksalne. Autor nie deprecjonując miłości, dokonał jednakże bardzo subtelnego rozróżniania obu tych uczuć. Istota miłości - zdaje się podkreślać, chociaż nie wprost - polega na tym, że będąc większą od człowieka, nie pozwala nad sobą zapanować. Możemy więc kochać bez wzajemności, co zazwyczaj przysparza nam cierpienia. Taką miłością wcale nierzadko sam Stwórca kocha człowieka, który nie odpowiada na Bożą Miłość.

Najważniejszą cechą przyjaźni jest właśnie w z a j e m n o ś ć, jej warunkiem sine qua non. Dlatego tak cieszymy się przyjaźnią, zwłaszcza gdy obdarzają nas nią ludzie wielcy, powszechnie szanowani. Chrystus, kiedy chciał pokazać, jak bliscy są Mu uczniowie, nazwał ich swoimi przyjaciółmi. Często jednak to słowo bywa nadużywane, zwłaszcza w odniesieniu do osób wybitnych. Tylu opowiada o przyjaźni z nimi, że nie sposób uwierzyć, aby były to opowieści prawdziwe. Bywają jednak i sytuacje przeciwne - skromność sprawia, że człowiek z największa dyskrecją mówi o swoich przyjaźniach. I zazwyczaj dopiero śmierć sprawia, że dowiadujemy się, jak wielu darzyło go szczerą przyjaźnią.

W drodze do domu...

Tak właśnie było w przypadku zmarłego przed rokiem ks. kanonika Stanisława Andrukiewicza, proboszcza i budowniczego parafii i kościoła Ducha Świętego w Białymstoku. Wszyscy, którzy go znali, byli zdumieni jego skromnością. Bo wystarczyła chwila rozmowy, by doznać prawdziwego olśnienia osobowością tak bogatą i człowiekiem tak dobrym, że mimo woli nasuwały się skojarzenia z życiorysami utrwalonymi na najpiękniejszych kartach. Jego nagła śmierć w wypadku samochodowym, gdy - jak to miał w zwyczaju - jechał do Matki, nie zważając na lutową zamieć, wstrząsnęła nie tylko parafią, ale wręcz całym Kościołem białostockim, co uwydatnił - by sięgnąć po to piękne Norwidowe słowo - wstrząsający pogrzeb, podczas którego Ksiądz Arcybiskup Metropolita, Stanisław Szymecki powiedział:

"Za co Ci dziękować, Księże Stanisławie? Przede wszystkim za to, że byłeś prawdziwym duszpasterzem i pozostawiasz po sobie wzór autentycznego pasterza i proboszcza.

Droga kapłańska jest pełna radości po otrzymanych święceniach. Staje się szybko drogą krzyżową - i dla ogromu pracy, która pochłania całego człowieka - i dla nieustannej obecności wśród ludzi, którym trzeba służyć, odkładając własne sprawy. Drogą krzyżową przede wszystkim dlatego, że kapłan staje się znakiem sprzeciwu wtedy, kiedy spełnia obowiązki pasterskie, upomina, ukazuje dobrą drogę, dzieli się własnymi pomysłami i pragnie je realizować, wtedy kiedy jest pełen duszpasterskiej inwencji.

Ks. Stanisław pozostawia po sobie wzór niezmordowanego proboszcza, który potrafił być bardzo wymagający i jednocześnie bardzo ojcowski i przyjacielski.

Nie będę wspominał wszystkich Twoich zasług. Księże Stanisławie. Znane są i zostały podkreślone we wszystkich dzisiejszych przemówieniach. Dziękuję Ci za piękne kościoły, a jeszcze bardziej za żywy Kościół, o którym wiedziałeś, że ma być mocny wiarą i zjednoczony wielką modlitwą, a przede wszystkim miłością do Eucharystii. Najwspanialszym dziełem kapłańskiego Twojego życia jest nieustanna, całodzienna adoracja Najświętszego Sakramentu w kaplicy Sybiraków oraz wspólnota przez Ciebie, Księże Stanisławie, zgromadzona: Instytut Apostolstwa Jezusa Eucharystycznego.

To wszystko rodziło się w Twoim kapłańskim sercu. Na wszystko miałeś czas, i na lekturę, i na studium, na napisanie książki. Miałeś czas na rozmowę z każdym człowiekiem, z braćmi kapłanami, z ludźmi pracy, z biednymi. Znalazłeś czas, aby głosić rekolekcje klerykom w seminarium petersburskim i białostockim oraz wspomagać kleryków potrzebujących opieki.

Gościnny byłeś zawsze i otwarty. Jak na dłoni niosłeś dar przyjaźni..."

Zdania te, wypowiedziane przez Księdza Arcybiskupa Metropolitę mają swoją wagę. A piękne słowa o przyjaźni, darze niesionym na dłoni, po prostu wzruszają. I właśnie z przyjaźni wyrósł najpiękniejszy pomnik pamięci poświecony ks. Stanisławowi Andrukiewiczowi. Żywej pamięci i równie żywej przyjaźni, niby niegasnące znicze przy grobie kochanego Proboszcza, stawiane nieprzerwanie od roku przez wiernych parafian.

W przededniu pierwszej rocznicy tragicznej śmierci ks. kanonika Stanisława Andrukiewicza ks. infułat Stanisław Piotrowski opublikował obszerną książkę Mu poświęconą, zatytułowaną bardzo czytelnie: W drodze do domu. Autor należy do najdostojniejszych i najbardziej znanych i zasłużonych postaci w Kościele białostockim. Od niemal czterdziestu lat jest profesorem Archidiecezjalnego Wyższego Seminarium Duchownego, pełniąc wiele funkcji w tej uczelni, z obowiązkami rektora (1972-1979) włącznie.

Wszyscy uczęszczający na nabożeństwa do kościoła Ducha Świętego mogli przekonać się, że księdza infułata Stanisława Piotrowskiego łączyły bliskie więzi z księdzem Proboszczem i parafią, ale dopiero z tej książki możemy przekonać się, jak serdeczna była to przyjaźń. W rozdziale Osobowość księdza Stanisława, niemal zamykającym książkę (po nim następuje już tylko sui generis dopowiedzenie Dwa domy), autor napisał:

“Niektórzy ludzie odchodzą, umierają, ale mimo to pozostają w nas żywi. Pozostają nie tylko w pamięci, dzięki której można odtworzyć różne zdarzenia z ich życia i nasze kontakty z nimi, ale pozostają w nas w szczególny sposób. Mają swe miejsce w naszych poglądach, przekonaniach, w sposobie wartościowania różnych spraw życia, co sprawia, że nieraz bardziej lub mniej identyfikujemy się z nimi w sferze wartości przez nich uznawanych. Do takich, sądzę, należy ks. Stanisław Andrukiewicz.

Słowa, które teraz wypowiem, proszę traktować jako świadectwo wieloletniej mojej z Nim przyjaźni, podczas której przyglądałem się Jego myślom, poznałem Jego serce, szlachetne i dobre. Napawa mnie lękiem, uczucia tego nie ukrywam i nie taję, bo zdaję sobie sprawę, że ograniczoność słów i moich sądów ludzkich, nie zdoła w pełni wyrazić i odpowiednio ocenić bogactwa osobowości, godności człowieka, roli kapłana. Osobowość i duchowość ks. kan. Stanisława należy niewątpliwie do pięknych charakterystyk prezbiterologii Białostockiej Archidiecezji."

We wspomnianym zaś dopowiedzeniu czytamy:

"W rogu po prawej stronie w moim pokoju stoi mały okrągły stół, przy nim dwa fotele, obok lampa ze zwisającym głębokim abażurem. Na stole dwie białe filiżanki (prezent imieninowy od Staszka), czekające, jakby za chwilę miał wejść.

Mijają dni, tygodnie, w przeszłość uleciało już dziewięć miesięcy - cokolwiek robię, wzrok ulata w tamtą stronę, zatrzymuje się na fotelu po lewej stronie stołu, szuka, choć wiem, że nie będzie już więcej ziemskiego biesiadowania.

Pozostaje pamięć, cisną się wspomnienia, dyskusje żywe, czasem namiętne... Swoisty urok... Postać była barwna, nigdy nie był nudny. Znaliśmy się dobrze, a jednak zaskakiwał czymś często, co wyrzucał z zanadrza, czasami się spierał, zawsze z sarmackim zapałem, zwadą, choć nie wiem czy był szlachcicem. Język miał cięty, ale nie złośliwy; inteligentny, jednakowo dobry, serdeczny, nie umiał się gniewać. Dla innych ogromnie życzliwy, nie dbał o siebie, a pasją Jego życia było być dla drugich.

Taki pozostanie w mojej pamięci. Cisną się i jeszcze długo tak będzie, wspomnienia, relikwiarz przyjaźni i nieodparte pytanie: dlaczego?"

Z obszernej, bo liczącej prawie 240 stronie, książki wybrałem te dwa fragmenty nie tylko dla ich głębi i urody. Przede wszystkim dlatego, że doskonale charakteryzują całą pracę autora. Największym niebezpieczeństwem podobnych książek bywa nieposkromiona obecność wspominającego, który nierzadko wysuwa siebie na pierwszy plan, spychając tym samym w cień głównego bohatera. Ksiądz Stanisław Piotrowski niejako z założenia zaprzeczył podobnym praktykom. Sobie pozostawił wspomniane dwa niewielkie rozdziały, rodzaj - jak napisałem - dopowiedzenia tych spraw, których nie można było przemilczeć. Narrację zaś całej opowieści poprowadził w ten sposób, aby osoba narratora była wręcz niewidoczna, służąc jedynie ukazaniu zasadniczego tematu - a więc życia i dzieła księdza kanonika Stanisława Andrukiewicza. Zaufał zmarłemu Przyjacielowi, sięgał do jego własnej książki, czerpiąc z niej najważniejsze fakty, po wspomnienia innych, nawet drobne zapiski, łatwe do zlekceważenia. Ta, nie tak częsta, dlatego tym bardziej godna podkreślenia, skromność autora, który przecież - jako profesor i wychowawca ks. Andrukiewicza, a później dostojny gość uświetniający wiele parafialnych uroczystości - siłą rzeczy musiał pojawiać się na pierwszym planie, sprawia, że każde słowo nabiera szczególnej wagi i wymowy.

Otrzymaliśmy więc piękną książkę - wyraz serdecznej przyjaźni, jaka nie szuka poklasku, ale utrwala najgłębszą prawdę tego jedynego w swoim rodzaju uczucia.


powrót