Ewa Bobowska
Białostockie dziękczynienie za beatyfikację werbistów - męczenników


   Beatyfikacja 108 męczenników z lat II wojny światowej nie ma precedensu w dziejach Kościoła w Polsce, dlatego tak bardzo poruszyła życie duchowe wszystkich naszych Kościołów lokalnych. Poszczególne diecezje w różny sposób włączyły się w to wielkie dzieło, wierni we wszystkich świątyniach modlili się w intencji nowych błogosławionych.    Kościół białostocki - jak wiadomo - prowadził proces beatyfikacyjny trzech księży-męczenników z Berezwecza. Bo chociaż samo postępowanie dotyczyło niespotykanej dotąd grupy kandydatów do chwały ołtarzy, to poszczególne przykłady męczeństwa zawsze były rozpatrywane indywidualnie. Świadczy w tym najlepiej zmieniająca się w trakcie procesu liczba męczenników. Gdy 9 stycznia 1992 roku dokonano jego otwarcia w bazylice włocławskiej, grono to liczyło 92 osoby, potem rozszerzyło się do 114. Nie w każdym przypadku udało się jednak zgromadzić wystarczający materiał dowodowy i stąd ostateczna ich liczba to 108, do których możemy od 13 czerwca bieżącego roku modlić się o łaski, a także prosić Boga o uznanie ich za świętych.



   Wśród niech znaleźli się także czterej misjonarze - werbiści. I chociaż nie byli związani w żaden sposób z Kościołem białostockim, ani nie prowadzono na naszych terenach ich procesu, w Białymstoku odbyły się uroczystości dziękczynne za ich beatyfikację. Od lat bowiem - jak wiadomo - jest w Białymstoku Dom Misyjny św. Kazimierza Misjonarzy Werbistów w Kleosinie. W 1983 r. rozpoczęła się jego budowa. Dziś dziewięcioosobowa wspólnota służy potrzebom Kościoła lokalnego, ale też zawsze jest gotowa uwrażliwiać zainteresowanych na prawdę, iż Kościół z natury swej jest misyjny.    W mijającym roku Zgromadzenie Słowa Bożego (SVD), czyli właśnie Misjonarze Werbiści, świętuje 80 rocznicę obecności na ziemiach polskich, chociaż sam zakon powstał w 1875 roku w Holandii z inicjatywy bł. Arnolda Janssena. Wprawdzie najważniejszym celem zgromadzenia jest pierwsza ewangelizacja, to werbiści także realizują swoje powołanie na polu nowej ewangelizacji poprzez prowadzenie szkół i środki społecznego przekazu.    Właśnie czterej nowi błogosławieni: brat Grzegorz Bolesław Frąckowiak, ojciec Stanisław Kubisa, Ojciec Alojzy Liguda oraz ojciec Ludwik Mzyk należeli do tych, którzy nigdy nie wyjechali na misje do Chin, na Filipiny czy Nowej Gwinei, chociaż bardzo tego pragnęli. Zgodnie z wolą przełożonych pozostali w kraju i tu znaleźli swoją drogą do świętości, ponieśli męczeńską śmierć.    Brat Grzegorz doświadczył losu podobnego do męczeństwa św. Maksymiliana. Zdobywszy w zakonie zawód introligatora, w czasie wojny otrzymał ze strony władz okupacyjnych nakaz pracy w drukarni w Jarocinie. Tam zetknął się z polską konspiracją, a nawet przez krótki czas kolportował podziemną gazetkę „Dla ciebie Polsko”. Upomniany przez spowiednika, zaniechał tej akcji, ale i tak dosięgły go prześladowania. Kiedy uprzedzono go, że ma być aresztowany, powrócił przed kratki konfesjonału z zapytaniem czy może całą „winę” przyjąć na siebie. Spowiednik wyraził zgodę, dodając jednak, czy czuje się na siłach, bo to wymaga wielkiego heroizmu. Przeżył straszliwą gehennę niemieckich więzień i ostatecznie został ścięty w Dreźnie.    Ojciec Stanisław przed wojną redagował czasopisma „Nasz Misjonarz” i „Mały Misjonarz”, założył drukarnię, wydawał inne czasopisma i książki. Pisał opowiadania, scenariusze sztuk wystawianych z młodzieżą. W czasie wojny został internowany z dużą grupą księży, wywieziony do Stutthofu, a następnie do Sachsenhausen. Ciężko chory został w okrutny sposób zamordowany przez blokowego, zawodowego kryminalistę nienawidzącego księży.    Ojciec Alojzy ukończył polonistykę na Uniwersytecie w Poznaniu, był autorem kilku zbiorów kazań. Wywieziony, podobnie jak ojciec Stanisław do Stutthofu i Sachsenhausen, wzbudził nienawiść kapo swoją nieugiętą postawą. Mógł uratować się, gdyż dwaj jego bracia zginęli w czasie I wojny światowej jako oficerowie pruscy, a i on sam służył w pruskim wojsku. Nie skorzystał z tego, gdyż czuł się Polakiem, mimo że dopiero w 1933 roku przyjął obywatelstwo polskie. Zginął wraz z grupą więźniów utopiony w lodowatej wodzie w ramach niemieckich pseudomedycznych eksperymentów. Mówiono nawet, że oprawcy katowali go zdzierając z niego skórę.    Ojciec Ludwik od dzieciństwa marzył, aby zostać misjonarzem. Swemu uporowi, mimo wyjątkowo trudnej sytuacji materialnej rodziny, zawdzięczał wstąpienie do misyjnego seminarium duchownego werbistów. Ukończy nawet Uniwersytet Gregoriański w Rzymie, przygotował rozprawę doktorską. Także mógł się uratować, ale wybrał drogę, którą mu Pan przeznaczył. Aresztowano go i osadzono w VII Forcie w Poznaniu. Był ofiarą szczególnie okrutnych szykan oprawców nienawidzących „klechów”. Potwornie skatowany podczas jednej z „akcji”, został dobity strzałem w tył głowy.    Każdy z tych męczenników całym życiem poświadczył swoją heroiczną wiarę i miłość do Boga i ludzi. Ich męczeńska śmierć nie w dalekich krajach misyjnych, ale w ojczyźnie, jest wielkim dziedzictwem polskiego Kościoła i macierzystego Zgromadzenia Słowa Bożego.    Białostockie uroczystości, z udziałem ks. bp. Edwarda Ozorowskiego, Wikariusza Generalnego, miały specjalnie przygotowany program. Ich podniosły charakter i pełna powagi zaduma nad heroicznymi czynami współczesnych wyznawców Chrystusa stały się wielkim przeżyciem dla wszystkich uczestników.


powrót