Waldemar Smaszcz
„Wszyscy darmo miejcie...”
O „Psałterzu Dawidów” Jana Kochanowskiego


   Religijność Jana Kochanowskiego, ujawniona w jego wielkiej twórczości, potwierdza wyjątkowe miejsce tego poety w naszym renesansie. W okresie niebywałego roznamiętnienia umysłów sporami teologicznymi, wśród zajadłych polemik i niewybrednych często ataków na przeciwników, zachował niewzruszoną postawę człowieka przekonanego, że najważniejsze prawdy wiary nie podlegają presji czasów ani zmiennym koncepcjom intelektualnym. I nie można tłumaczyć tego jedynie niechęcią autora „Zgody” do wszelkiej destrukcji. To prawda, że cenił on spokój wewnętrzny i ład w życiu społecznym, ale zbyt uprościlibyśmy rzecz całą, gdybyśmy jedynie na tej podstawie oceniali poglądy czarnoleskiego poety. Będąc najwybitniejszym twórcą renesansu, który określił swoją wielką indywidualnością całą epokę, w niczym nie uległ powierzchownym tendencjom. Charakterystyczne, że nie odnajdziemy w jego poezji religijnej żadnych odwołań mitologicznych, co stało się nieznośną manierą wielu naszych pisarzy. Kochanowski nigdy nie nazwał Boga Jowiszem, ani nie zwracał się do Ateny o natchnienie do nabożnych rymów.
   Sięgając chętnie do Horacego i innych poetów antycznych, nie zapominał, że nie jest to jedyne źródło europejskiej sztuki słowa. Z całą pewnością najważniejszym przedsięwzięciem artystycznym ojca poezji polskiej nie były „Pieśni”, ani nawet „Treny”, lecz praca nad przekładem „Psalmów”. Trzeba wiedzieć, że dzieło to od dawna miało swoje miejsce w polskiej duchowości. Według ks. Jakuba Wujka „księgi psalmów (...) były w więtszym używaniu, niźli inne które księgi święte”. Znakomity autor nieśmiertelnego przekładu Biblii uważał, iż utwory te „są nie tylko osobliwe, poważne i barzo pożyteczne (...), ale ktemu i piękne i barzo wdzięczne ku śpiewaniu i pamiętaniu snadne.” A ponadto „mają w sobie nie tylko wszytkie tajemnice o Panu Chrystusie i o Kościele Jego (...), ale nadto zamykają w sobie summę albo krotkie zebranie wszytkiego Pisma świętego”.
   Zdumiewa przenikliwość tych uwag; nie możemy jednak zapominać, że wyszły spod pióra najwybitniejszego pisarza i teologa końca XVI stulecia. Ks. Jakub Wujek miał świadomość, że pisze o najważniejszym modlitewniku w Polsce. Psalmy, zanim jeszcze zaczęto używać tej nazwy, były określane jako „Księgi Chwał Bożych”. Z nich uczono się słów, którymi następnie zwracano się do Boga, wzywając Go, chwaląc i wysławiając. Psałterze były w użyciu najprawdopodobniej od czasu przyjęcia chrześcijaństwa. Pierwsze ich tłumaczenia pojawiły się już w XIII wieku. Znamy dwa Psałterze z przełomu XIV i XV stulecia - wielki, ozdobny „Psałterz floriański” i znacznie skromniejszy „Psałterz puławski”. W XVI wieku bardzo poczytny stał się „Żołtarz” (także tak nazywano w Polsce Psałterze) Walentego Wróbla, wielokrotnie wznawiany (dwa wydania w 1539 roku, także dwa w roku następnym, potem jeszcze w 1543, 1547 i 1567), aż do czasów, gdy reformacja przyniosła liczne nowe przekłady, w tym „Psałterz” Mikołaja Reja.
   Jednak nawet na tym tle dzieło Jana Kochanowskiego okazało się epokowe. Dość powiedzieć, że w ciągu dwudziestu lat pojawiło się czternaście wydań, zaś zupełnie zaniechano wznawiania bardzo starannego przekładu Mikołaja Reja. Kochanowski przystępował do pracy nad przyswojeniem polszczyźnie własnej wersji najwspanialszej poezji biblijnej świadomy wszystkich aspektów tego zamiaru. Jego parafrazy miały być czytane przez ludzi znających już „Pieśni”, rozsmakowanych w nowej poezji, opartej na klasycznej harmonii i pięknych, wybrzmiałych do końca zdaniach oraz poruszających wyobraźnię obrazach, dających przeczucie jedności świata. W tej sytuacji zupełnie niemożliwe było więc zachowanie paralelizmu wersetów psalmicznych, rządzącego się zupełnie innymi zasadami niż te, na których opierała się poetyka klasyczna - kontrastem, zaskakującymi przejściami między niepowiązanymi ze sobą w żaden sposób poszczególnymi zdaniami.
   Dlatego czynienie z tego zarzutu wynikać musi z niezrozumienia założeń artystycznych autora. Przed laty tak właśnie oceniał dokonanie renesansowego poety Roman Brandstaetter: „...paralelizm tak znamienny dla poetyki biblijnej zatarł się w parafrazie Kochanowskiego, który zastąpił go strofiką horacjańską i nawet według smaku i nakazu epoki wprowadził do Psalmów ornamentację renesansową”. Czarnoleski poeta - trzeba to podkreślić z całą mocą - nie zamierzał dać kolejnego możliwie wiernego tłumaczenia. Pragnął wpisać biblijne „Psalmy” w wielkie dziedzictwo odkrywanej na nowo tradycji antycznej, zespolić w poezji te dwa główne nurty kultury europejskiej, i to mu się znakomicie udało. Bogactwo obrazów psalmicznych, w takim zakresie nieznane liryce greckiej i rzymskiej, zyskało nowy kształt dzięki ogromnej różnorodności leksykalnej, rytmicznej i stroficznej. W surową przestrzeń paradoksu nasz poeta wprowadził środki artystyczne ogromnej urody, niezwykle subtelne, odkrywające ledwie przeczuwane pola semantyczne. Używając skrótu myślowego, można powiedzieć, że duch chrześcijański wypełnił doskonały kształt artystyczny, wypracowany przez Horacego, a wzbogacony jeszcze przez polskiego poetę, zafascynowanego wprawdzie antykiem, ale też wyrosłego z duchowości chrześcijańskiego średniowiecza i wielkiej sztuki tej epoki.
   Jeżeli wiec nawet dzisiaj uznalibyśmy zabiegi Kochanowskiego-translatora jako zbyt swobodne, to przecież trudno sobie wyobrazić rozwój naszej poezji bez „Psałterza Dawidów”. Bogactwo przedstawionych w nim uczuć i myśli, połączone z niespotykanym wcześniej nagromadzeniem sposobów ich wyrażania, nie ma sobie równych ani w całej twórczości autora w polskiej literaturze, a może nawet europejskiej.
   W ogromnej księdze „Psałterza” odnajdujemy strofy tak niezwykłe, jak te z Psalmu 22 „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił”:
   
   Cały dzień wołam, Boże mój, do Ciebie,
   A Ty próśb nie chcesz przyjąć mych do siebie.
   Całą noc wołam, lecz wołanie moje
   Nieprzejednane mija ucho Twoje.
   (...)
   
   Kto potka, każdy ze mnie się naśmieje,
   Nos marszczy, gębą krzywi, głową chwieje:
   Bogu ten ufa, niechże go ratuje,
   Niech go wyzwoli, kiedy go miłuje.
   
   Tyś mię z żywota wywiódł matki mojej,
   Jeszczem u piersi ufał w łasce Twojej;
   Jeszczem w pieluchach garnął się ku Tobie
   I obrałem Cię Bogiem wiecznym sobie.
   (...)
   
   Ów wers o garnięciu się do Boga „jeszcze w pieluchach”, dodany przez autora, jakże wzbogaca żarliwość wypowiedzi! Zwłaszcza, że został połączony z wyznaniem: „obrałem Cię Bogiem wiecznym sobie”. Zapewne, można usłyszeć w nim dalekie echa mitu o Heraklesie, synu Zeusa, który już w kołysce dokonał niezwykłych czynów. Ale, oczywiście, nie może być mowy o przywołaniu tego mitycznego herosa. Nie tylko dlatego, że nie chodzi tu o demonstrację siły (wobec Boga byłoby to bezprzedmiotowe), lecz ukazanie miłości do Stwórcy, nawet wówczas, gdy odwrócił swoją twarz.
   Ufność pokładana w Panu, powraca w wielu psalmach, jeden z nich jednak zamknął poeta w słowach, które od początku - by tak powiedzieć - przekroczyły swój własny próg, stały się pieśnią powtarzaną przez stulecia. Niby najczystsza poezja poruszają najgłębsze pokłady naszej wrażliwości, te, wydawałoby się, niepoddające się werbalizacji. Mam na myśli, oczywiście, Psalm 91:
   
   Kto się w opiekę poda Panu swemu
   A całem prawie sercem ufa Jemu,
   Śmiele rzec może: „Mam obrońcę Boga,
   Nie będzie u mnie straszna żadna trwoga”.
   (...)
   
   Iżeś rzekł Panu: „Tyś nadzieja moja”,
   Iż Bóg nawysszy jest ucieczka twoja -
   Nie dostąpi cię żadna zła przygoda
   Ani się najdzie w domu twoim szkoda.
   (...)
   
   Słuchaj, co mówi Pan: „Iż mię miłuje,
   A przeciwko mnie szczerze postępuje -
   Ja go też także w jego każdą trwogę
   Nie zapamiętam i owszem wspomogę.
   
   Głos jego u mnie nie będzie wzgardzony,
   Ja z nim w przygodzie; ode mnie obrony
   Niech pewien będzie, pewien i zacności,
   I lat szczęśliwych, i mej życzliwości!”
   
   Śpiewając te słowa, jak wszystkie pokolenia przed nami, nie zawsze zdajemy sobie sprawę, gdzie ma swoje źródło wzruszenie, które wyciska nam łzy z oczu. Być może dociekanie nie jest w tym przypadku konieczne, wystarczy poddać się melodii słów i sile sugestii poetyckiej. Gdybyśmy jednak spróbowali dociec tajemnicy naszych wzruszeń, nieuchronnie musielibyśmy także powrócić do czasów dzieciństwa. Tylko wówczas, „jeszcze w pieluchach” - powtórzmy - garnęliśmy się do Ojca z całkowitym oddaniem i bezbrzeżną ufnością.
   W „Psałterzu Dawidów” słowa zaczerpnięte z żywej mowy codziennej, opiewające dotąd pod piórem Kochanowskiego uroki życia w świecie pełnym ładu, doskonale udźwignęły o wiele trudniejsze zadanie - rozmowy z Bogiem. Autor na długie lata stworzył swoisty kanon modlitwy poetyckiej, do którego nieustannie powracać będą polscy poeci jak do źródła. Parafrazy psalmów na trwałe wpisały się w polską duchowość, od początku przekraczając ówczesne podziały wyznaniowe. Sięgali po nie także protestanci, wypełniali nimi niezliczone zbiorki kancjonałów, służących do codziennej modlitwy i ... wkładanych zmarłym do trumny.
   Po Janie Kochanowskim pozostał polskim poetom już tylko wierny przekład, nie sposób bowiem było dorównać Mistrzowi z Czarnolasu w sztuce parafrazy. A może też cząstka tajemnicy tkwi w XVI-wiecznej polszczyźnie, szlachetnej, niewyszukanej, a jednocześnie tak nasyconej znaczeniem, prawdą po prostu.


powrót