Rozmowa z ks.
Wojciechem Maratem i ks. Leszkiem Mielechowiczem
W dalekich Filipinach
wśród czcicieli Miłosierdzia Bożego
"Czas Miłosierdzia": Powróciliście
z dalekich Filipin, kraju, o którym co pewien czas głośno jest w doniesieniach
prasowych, radiowych i telewizyjnych z racji burzliwego życia politycznego,
ale i takich wydarzeń, jak Światowy Dzień Młodzieży z udziałem Ojca Świętego
Jana Pawła II. Co robili białostoccy kapłani na Filipinach?
Ks. W. Marat, Ks. L. Mielechowicz:
Nie była to, oczywiście, jedynie wyprawa turystyczna, chociaż Filipiny
kuszą swoją egzotyką, jak wszystkie wyspy Oceanu Spokojnego. Trudno sobie
nawet wyobrazić kraj o powierzchni równej Polsce, leżący zaś na...
7100 wyspach! Trzeba jednak koniecznie dodać, że to matematyczne wyliczenie
nie oddaje prawdy o Filipinach. Zaledwie jedna trzecia z tych wysp posiada
nazwy własne, większość jest tak mikroskopijna, że przypomina rozgwieżdżone
niebo w pogodną noc. Tylko nieco ponad czterysta ma powierzchnię większą
niż 2,5 km2. Dodajmy jeszcze, że dla Europejczyków odkrył je
w 1521 roku wielki podróżnik Ferdynand Magellan i nazwał Wyspami Świętego
Łazarza. Dopiero w dwadzieścia jeden lat później, po skolonizowaniu archipelagu
przez Hiszpanię, zostały nazwane na cześć króla Filipa właśnie Filipinami.
Pozostałością po dominacji hiszpańskiej jest katolicki charakter państwa,
leżącego przecież między Chinami, Wietnamem, Malezją i Indonezją. A skoro
jest to kraj katolicki, to z całą pewnością nie może tam zabraknąć polskiego
kapłana. Uważni czytelnicy "Czasu Miłosierdzia", a zwłaszcza rubryki "Misyjnym
szlakiem", zapewne zwrócili uwagę na "List z Filipin...", zamieszczony
w numerze kwietniowym z bieżącego roku. Ks. Wiesław Kondzior, pochodzący
z parafii Turośń Kościelna, nadesłał go... z diecezji Legazpi, leżącej
na wyspie Luzon, jednej z dwu wielkich wysp Filipin (drugą jest Mindanao).
Od ponad roku nasz kapłan pracuje na Filipinach, pełniąc różnego rodzaju
funkcje w diecezjalnym Seminarium Duchownym. W krótkim liście nie mogło
znaleźć się wiele informacji, ale my mieliśmy sposobność usłyszeć znacznie
więcej od niego samego, gdy w marcu przyjechał na wakacje do Białegostoku.
Zaprosił nas, byśmy go odwiedzili, zwłaszcza, że w Manili, stolicy Filipin,
znajduje się Centrum Miłosierdzia Bożego, skupiające czcicieli kultu. Wszystko
to brzmiało niezwykle zachęcająco, postanowiliśmy więc wykorzystać
nasze wakacje na tę daleką podróż.
"Cz. M.": Jak długo trwał pobyt
na Filipinach i jaki był jego program?
Ks. W.M., ks. L. M.: Byliśmy tam przez
trzy tygodnie. Najpierw zatrzymaliśmy się w Manili. Stolica Filipin jest
ogromną aglomeracją liczącą ponad 6,5 milionów mieszkańców. Na każdym kroku
spotyka się typowe azjatyckie kontrasty - od przepychu i wystawnego bogactwa,
po straszliwą nędzę slumsów.
W Manili przyjął nas bardzo życzliwie
Kardynał Sin. Przedstawiliśmy mu program naszej wizyty i przede wszystkim
rozmawialiśmy o kulcie Miłosierdzia Bożego, bardzo żywym w tym dalekim,
azjatyckim kraju. Z Białegostoku przywieźliśmy najnowsze wydawnictwo Oficyny
Wydawniczej "Wybór" - album "Białystok - Miasto Miłosierdzia", który przekazaliśmy
Księdzu Kardynałowi, zaznaczając, że tom ten otrzymał Ojciec Święty Jan
Paweł II jako dar białostockiego Kościoła i miasta podczas ostatniej pielgrzymki
do Polski. Kardynał Sin z wielkim zainteresowaniem przyjął album i serdecznie
podziękował za to piękne wydawnictwo. Zaprosił nas na poświecenie kościoła
wzniesionego w miejscu, gdzie Jan Paweł II spotkał się z uczestnikami Światowego
Dnia Młodzieży w 1995 roku. Przybyło wówczas ponad 6 milionów wiernych
i było to największe z tych cyklicznie organizowanych spotkań. Ksiądz Kardynał
z uśmiechem dodał, że wypełnił tylko wolę Ojca Świętego, który wówczas
powiedział, że w miejscu tak wielkiego zgromadzenia powinna powstać świątynia.
A skoro Papież nie może przyjechać na jej zaproszenie - raz jeszcze uśmiechnął
się nasz dostojny gospodarz - mam nadzieję, że trójka polskich księży (byliśmy
z ks. Wiesławem Kondziorem) godnie go zastąpi. Mieliśmy więc nieoczekiwanie
reprezentować samego Ojca Świętego! Nie musimy dodawać, że zaproszenie
przyjęliśmy z radością. Uroczystość odbyła się 9 lipca i będziemy ją długo
pamiętać.
Ks. Wojciech Marat: Mieliśmy trzy spotkania
z czcicielami Miłosierdzia Bożego. Ks. Leszek wygłosił specjalnie przygotowane
referaty związane z dziełem Miłosierdzia; jeden dotyczył obietnic, jakie
Miłosierny Zbawiciel skierował do wszystkich, którzy przyjmą Jego słowa,
drugi zaś poruszał zagadnienia kierownictwa duchowego w świetle "Dzienniczka"
s. Faustyny.
"Cz. M.": Jak czuliście się mówiąc
Filipińczykom o sprawach życia duchowego, którymi żyje Kościół białostocki
i jak oni to przyjmowali?
Ks. W. M., ks. L.M.: W manilskim sanktuarium
Miłosierdzia Bożego czuliśmy się jak u siebie. Bo nie dość, że mieliśmy
przed oczami ogromny, liczący 9 metrów obraz Jezusa Miłosiernego, przysłany
tu z Krakowa przez siostry z sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach,
to obok były także wizerunki Ostrobramskiej Matki Miłosierdzia i bł. s.
Faustyny Kowalskiej. Matka Boża Miłosierdzia spotyka się w środowisku filipińskich
czcicieli Miłosierdzia Bożego z wielkim nabożeństwem, ponieważ przed Nią
modliła się s. Faustyna.
"Cz. M.": Czy po takich niezwykłych
przeżyciach w Manili i spotkaniach z kardynałem Sinem dalsza część podróży
była w stanie wnieść jeszcze coś nowego?
Ks. W.M., ks. L.M.: Z pewnością tak!
Pobyt w Manili pozostał, oczywiście, w naszej pamięci, będziemy zawsze
wspominali niezwykłą życzliwość Księdza Kardynała. Ale my przyjechaliśmy
przecież na Filipiny, by odwiedzić naszego kolegę, więc do Legazpi jechaliśmy
pełni nowych oczekiwań. I nie zawiedliśmy się. Ks. Wiesław Kondzior jest
jednym z dwóch ojców duchowych w seminarium. Jest ono dość liczne - studiuje
w nim ponad stu kleryków. Mieliśmy spotkania z nimi, wiele rozmawialiśmy.
Uczestniczyliśmy też w obrzędzie obłóczyn.
"Cz. M.": Ks. Wiesław w liście zamieszczonym
na naszych łamach napisał: "W pobliżu Legazpi jest przepiękny wulkan Mayon.
Jest on czynny i ściąga turystów z wielu stron. Ostatni wybuch miał miejsce
w 1994 roku. Były wypadki śmiertelne." Czy mieliście czas, by także nieco
zwiedzić ten egzotyczny dla Europejczyków kraj?
Ks. W.M., ks. L.M.: To naturalne, że
każdą niemal wolną chwilę poświęcaliśmy na poznanie zarówno życia mieszkańców
Filipin, jak i pięknej tropikalnej przyrody. Czynne wulkany niosą grozę,
ale przyciągają jednocześnie. Tym bardziej, że wspomniany wulkan Mayon
prezentował się w całej okazałości już z tarasu Seminarium Duchownego.
Nie byliśmy w stanie mu się oprzeć i, oczywiście, zrobiliśmy sobie zdjęcie
z tym postrachem miejscowej ludności w tle. Na Filipinach znajduje się
wiele czynnych wulkanów, większość wysp archipelagu jest pochodzenia wulkanicznego.
Niektóre góry tkwią w środku malowniczych rozlewisk, jak Pianatubo, przykuwając
wzrok, ale trzeba mieć świadomość, że mogą w każdej chwili ożyć, niosąc
śmierć i zniszczenie, nawet po kilkusetletnim milczeniu.
"Cz. M.": Czy pobyt w Legazpi
zakończył waszą wizytę na Filipinach?
Ks. W.M., ks. L.M.: Nie, byliśmy tam
przez tydzień, a potem jeszcze na tydzień powróciliśmy do Manili i tym
razem mogliśmy już więcej czasu poświęcić na zwiedzanie stolicy Filipin.
"Cz. M.": Co pozostanie w was z tej
niecodziennej przecież wyprawy?
Ks. W.M., ks. L.M.: Trudno odpowiedzieć
jednym zdaniem na to pytanie. Na pewno przekonanie o prawdziwej wspólnocie
wiernych Kościoła Chrystusowego. Byliśmy nie tylko poza Polską, ale poza
Europą, w części świata zdominowanej przez buddyzm i islam, znaleźliśmy
się jednak w kraju na wskroś chrześcijańskim i w dodatku wśród czcicieli
Miłosierdzia Bożego, a nawet Matki Miłosierdzia. To musi poruszyć i serce
i umysł.
Zapamiętamy też, niestety, ogromną
nędzę slumsów, co musi boleć. Przede wszystkim, gdy się pomyśli o losie
dzieci. Kiedy są małe, wszystkie z ogromną ufnością patrzą na świat. Nawet
zrobiliśmy cały cykl pięknych twarzy filipińskich dzieci. Za kilkanaście
lat na pewno nie będą to już to te twarze i nie dlatego, że dzieci dorosną,
ale ponieważ wejdą w brutalny świat, o którym my często nie mamy nawet
wyobrażenia.
"Cz. M.": Miejmy nadzieję, że praca
kapłanów pozwoli uchronić chociaż część tych dzieci przed losem, który
może wydawać się nieunikniony. Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiali: Ewa Bobowska, Waldemar
Smaszcz
Foto: ks. W. Marat i ks. L. Mielechowicz
|