Polska Misja Katolicka Bielefeld – Paderborn


Przedstawiamy rozmowę, którą przeprowadził z ks. kan. Jerzym Gisztarowiczem, proboszczem Polskiej Misji Katolickiej w Bielefeld, kapłanem z naszej Archidiecezji, ks. Ireneusz Skubiś redaktor naczelny „Niedzieli". Ks. J. Gisztarowiczowi intensywnie pomaga ks. Krzysztof Romanowski z naszej Archidiecezji, który pisze pracę doktorską na Fakultecie Teologicznym w Paderborn.
Rozmowa została przeprowadzona 17 maja 1998 r., kiedy to wspólnota duszpasterska Polskiej Misji Katolickiej w Bielefeld i w Paderborn obchodziła niezwykłą uroczystość - 10 rocznicę zainstalowania Obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej. Poświęcenia i wprowadzenia Obrazu dokonał - ks. Ireneusz Skubiś. Z tej okazji proboszcz Polskiej Misji Katolickiej w Bielefeld - ks. Jerzy Gisztarowicz zaprosił bp. Edwarda Janiaka z Wrocławia oraz ks. red. I. Skubisia na uroczystości.

Ks. red. Ireneusz Skubiś: - Proszę nam powiedzieć, jakie były początki pracy, którą Ksiądz Kanonik rozpoczął przed 10 laty.
Ks. kan. Jerzy Gisztarowicz: - 22 lipca 1987 r. przyjechałem do Bielefeld, aby objąć placówkę Polskiej Misji Katolickiej w tym mieście po ks. kan. Michale Dobrzańskim, b. więźniu Dachau, który w wieku 75 lat przeszedł na emeryturę. Bielefeld leży między Hanowerem a Dortmundem. Miasto jest duże, liczy ok. 300 tys. mieszkańców. Ogólnie mówiło się, że placówka była trochę zaniedbana, ponieważ ks. kan. M. Dobrzański był bardzo schorowany. To był okres, kiedy w Polsce rządziła jeszcze komuna, a do Niemiec przyjeżdżało wielu ludzi z różnych stron Polski, którzy wykorzystywali swoje szczątkowo niemieckie pochodzenie, aby tu urządzić lepiej swoje życie, swoją przyszłość. Przybywali tutaj z wielką nadzieją: Widzieli w tym cel swojego życia. Ci, którzy tu przyjeżdżali jako zwykli azylanci, zazdrościli tym, którzy legitymowali się pochodzeniem niemieckim. Ale sytuacja bardzo szybko się zmieniała.
- Jako duszpasterz akademicki, znany był Ksiądz Kanonik ze swego patriotyzmu. Jak został Ksiądz przyjęty tutaj, bo przecież była to praca wśród Polaków, którzy jednak opuścili swój kraj?
- Była to rzeczywiście "mieszanka firmowa". A więc byli ci, którzy mieli tzw. pochodzenie, była też stara Polonia - ci wszyscy, którzy przymusowo pracowali podczas okupacji i wojny wśród Niemców. Nałożyła się na to emigracja końca czasów gomułkowskich i gierkowskich, emigracja też w wielu przypadkach pochodzeniowa, za którą rząd polski miał otrzymać nawet jakieś pieniądze (przynajmniej tak się mówiło). I ostatnia, najnowsza emigracja pochodzeniowa - ci, którzy uciekali w różnorodny sposób i tu prosili o wsparcie, dokumentując swoje niemieckie pochodzenie; było też wielu zwykłych uciekinierów z kraju.
- Jak Ksiądz Kanonik wspomina pierwsze dni pracy na obczyźnie?
-19 lat pracowałem w duszpasterstwie akademickim w Białymstoku przy kościele św. Rocha. I w jakiś sposób chciałem swoje doświadczenie duszpasterskie przenieść tutaj. Traktowałem powierzonych mojej opiece tak jak moich byłych studentów ze środowiska akademickiego w Białymstoku. Używałem nawet słów, sformułowań z tamtego środowiska. Teraz wydaje się, że były one potrzebne, a nawet konieczne.
Oczywiście, zastałem tu pewnego rodzaju galimatias różnorodnych postaw. Było mnóstwo sytuacji konfliktowych, np. między Śląskiem a Gdańskiem, Szczecinem a Toruniem i Olsztynem. Niemniej wszystkich łączyła wspólna płaszczyzna: polski Kościół.
- Jak Ksiądz został przyjęty przez Niemców?
- To było jakieś wyczekiwanie, patrzenie, co ja zrobię. Starałem się w jakiś sposób być zawsze otwarty w stosunku do Kościoła niemieckiego. Zresztą szlak został przetarty, bo śp. ks. Dobrzański, pomimo swego złego stanu zdrowia, utrzymał Misję, miałem więc przygotowany grunt - bazę. Ludzie, którzy tu przyjechali w pierwszej fazie, jako pochodzeniowcy, w wielu wypadkach przechodzili do Kościoła niemieckiego, uważając, że skoro są tutaj, muszą zachowywać się jak Niemcy...
- A księża niemieccy?
- Miałem bardzo dobrego niemieckiego proboszcza, śp. ks. Józefa Webera. To był wspaniały człowiek, bardzo otwarty. Zmarł w marcu tego roku. Bardzo go ceniłem, byłem też dobrze przez niego przyjęty. 1 sierpnia 1987 r. z Kurii Arcybiskupiej w Paderborn otrzymałem nominację na proboszcza Polskiej Misji Katolickiej i od tej chwili rozpoczęło się moje urzędowanie. W ubiegłym roku minęł już 10 lat.
(...)
- Zapewne odczuwa Ksiądz Kanonik dużą satysfakcję, że miejsce Księdza duszpasterzowania stało się miejscem pielgrzymkowym...
- Jest to związane przede wszystkim z religijnością ludzi, którzy przyjechali tu z Polski. Ciążenia ku naszej Ojczyźnie są jednak bardzo jednoznaczne. Sytuacja po upadku komunizmu w Polsce i w b. Niemieckiej Republice Demokratycznej zupełnie się zmieniła. Coraz więcej ludzi, którzy przedtem uważali się za Niemców z pochodzenia, czuje się rozczarowanych. Po zjednoczeniu Niemiec nastąpił również wielki kryzys ekonomiczny. Okazało się, że środowisko niemieckie przyjmuje ludzi z Polski w bardzo różnorodny sposób. Ogólnie można powiedzieć, że z pewnego rodzaju rezerwą. Nasi ludzie żyją w jakiejś "zamkniętej enklawie", nie ma żywych, bezpośrednich kontaktów ze środowiskiem niemieckim. Dlatego coraz więcej Polskich emigrantów do nas przychodzi (nawet z odległości 50 km), dowiadują się o Polskich Misjach w Dortmundzie czy w Hanowerze. Z Kurii w Paderborn mam nominację: dla wiernych mówiących w języku polskim. Nie dla Polaków, ale dla wiernych. Czyli każdy, kto mówi po polsku, jest moim parafianinem. A więc człowiek wierzący, który pragnie uregulować takie sprawy, jak: chrzest, ślub, pogrzeb itp., i mieć kontakt z polskim księdzem - może się do mnie zgłaszać, a ja mam obowiązek wszystkie jego sprawy załatwić.
- Rozumiem, że Ksiądz Kanonik prowadzi duszpasterstwo na sposób polski...
- Naturalnie, uważam, że nie mogę inaczej. I to się sprawdza. Trzeba przyznać, że środowisko niemieckie dziwi się. Po 10 latach bowiem Polacy na tyle się zasymilowali, że powinni już przejść do Kościoła niemieckiego. Jednak w tym środowisku nasi ludzie się gubią. Okazuje się, że znajomość języka niemieckiego jest bardzo powierzchowna. Tam, gdzie w grę wchodzą pojęcia szczegółowe, pojawia się problem, np. podczas spowiedzi. Młodzież i dzieci znają już lepiej język niemiecki...
- ...właśnie. Jak jest z młodzieżą i dziećmi? Czy oni grawitują już do duszpasterstwa niemieckiego, czy zostają jednak przy duszpasterstwie polskim?
- Są różne sytuacje, bardzo często kontrastowe, zależne od rozmaitych czynników. Przede wszystkim ważne są czynniki wewnątrzrodzinne. W rodzinach odbywa się swoista polaryzacja. Matka np. skłania się w kierunku Kościoła polskiego i chce być na polskim nabożeństwie, ojciec zmierza w innym kierunku, a dzieci przez cały tydzień są w zasięgu języka niemieckiego. Otóż w pierwszej fazie rodzice pragnęli, żeby dzieci mówiły po niemiecku. Były nawet przypadki, że w rodzinie zabraniano używać języka polskiego. Sytuacja diametralnie zmieniła się po zjednoczeniu Niemiec, starsze pokolenie mogło już jeździć do kraju, gdzie często zostało w rodzinie jakieś mieszkanie, dom, nie załatwione sprawy. Dzieci; które od urodzenia uczyły się tutaj języka niemieckiego, już dość dobrze go opanowały: Powstała potrzeba uczenia się języka polskiego. W związku z tym musieliśmy powołać polskie szkoły...
- Proszę nam powiedzieć, jak powstała Wasza polska szkoła?
- Szkoła powstawała bardzo powoli. Kiedy- ogłosiliśmy nabór dzieci do szkoły, pojawiły się również głosy: po co nam polska szkoła, skoro jesteśmy tutaj. Było trudno. Skończyło się jednak na tym, że młodzieży przybywało i musieliśmy zaangażować więcej nauczycieli. Obecnie w naszej szkole mamy 65 uczniów i 8 nauczycieli. To wszystko nie jest łatwe. Środowisko jest wiekowo bardzo zróżnicowane: Ciągle ktoś odchodzi i ktoś przychodzi, różna jest frekwencja, nie mamy możliwości jej egzekwowania. Jednego jesteśmy pewni, młodzież i dzieci są w zasięgu języka polskiego.
Korzystamy z pomieszczeń w parafii św. Bonifacego. Mamy pięć sal szkolnych, ale to nie wystarcza. Parafia niemiecka daje nam tyle, ile może. A my chcielibyśmy pracować w mniejszych grupach, poprowadzić dłużej niektóre spotkania... - niestety, nie możemy.
- Czy w innych ośrodkach misyjnych są też szkoły polskie?
- Są, prowadzone zależnie od warunków. Wydaje się, że to szkolnictwo musi być koniecznie w jakiś sposób dofinansowywane. Mniejszość niemiecka w Polsce jest przecież przez rząd polski dofinansowywana...
- Dzisiaj byliśmy świadkami bierzmowania ok. 880 młodych ludzi. To już zasługa polskiej parafii...
- Na pewno jest to i nasza zasługa i środowiska polskiego, polskich rodzin i tradycji polskiej, która jest złączona z polskim Kościołem, a więc i z Polską Misją.
- Jakie uczucia towarzyszą Księdzu Kanonikowi dzisiaj, podczas tych uroczystości?
- Myślę, że mamy powody do dumy i radości. Ale też wydaje się, że trzeba byłoby zwrócić większą uwagę rodziców na ich kontakt z młodym pokoleniem. Młodym ludziom pochodzącym z Polskim grozi zarażenie się od młodzieży niemieckiej frustracją. W środowisku niemieckim są ostre podziały: młodzi - rodzice. Rodziny się rozpadają, młodzież niemiecka szybko chce być samodzielna, niezależna, i wszystko to udziela się naszej młodzieży, która przebywa w tym środowisku. Osobiście powinienem w szczególny sposób zwracać uwagę na troskę rodziców o młodych...
- Czy dużo ludzi przychodzi do Polskiej Misji?
- Otóż, ze strony środowiska niemieckiego jest nawet pewna zazdrość, że nas jest tak dużo - formalnie biorąc, frekwencja powinna się zmniejszać. Tymczasem sytuacja jest wręcz odwrotna. Obserwujemy wzrost zainteresowania naszą działalnością ze strony Polonii. Np. w bieżącym roku w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu w kościele w Bielefeld było 1135 osób.
- Czy są formalne odejścia od Kościoła?
- W swoim środowisku nie miałem.
- To ważne, bo trzeba przypomnieć, że w Niemczech deklaracja o przynależności do Kościoła katolickiego zobowiązuje wiernych do płacenia tzw. podatku kościelnego. Skoro u Księdza Kanonika takich przypadków nie ma, to trzeba się tylko cieszyć.
- Pragnę przy tym powiedzieć, że w Bielefeld przygotowujemy w tym roku 22 dzieci do Pierwszej Komunii św. W tym środowisku to dużo...
- Serdecznie gratulujemy Księdzu Kanonikowi dobrych owoców trudnej pracy i cieszymy się, że duszpasterstwo na obczyźnie cieszy się coraz większym zainteresowaniem, a polskie szkoły uczą języka polskiego, historii i kultury polskiej.
Niech Obraz Matki Bożej Jasnogórskiej będzie znakiem dla wszystkich czujących się Polakami, że tam, gdzie on jest, jest kawałek Polski.
Bóg zapłać za rozmowę.


powrót