Waldemar Smaszc
„Modlę się do Prawdy, aby nie pozwoliła mi odtrącić ją z lękiem w godzinie próby..."


        Wiesław Kazanecki zmarł 1 lutego 1989 roku. Nie dane mu było doczekać wielkich zmian w Polsce, jakie rozpoczęły się zaledwie w kilka miesięcy po jego śmierci. Ale był w swojej poezji człowiekiem wolnym, o czym świadczyły wiersze pozostawione w maszynopisach, opublikowane już jako utwory pośmiertne. Należał do najbardziej charakterystycznych postaci naszego miasta, zawsze zauważalny, choćby poprzez bardzo wysoką, dwumetrową sylwetkę. Nie mógł ukryć się w tłumie, co w połączeniu z ogromną otwartością, serdecznym uśmiechem czyniło z niego kogoś jedynego w swoim rodzaju, przyjaznego ludziom i światu. Ostatnie lata życia - mówiąc językiem Norwida - jeszcze uwydatniły te cechy białostockiego poety, zaskakującego prostolinijnością i zdumiewającą szczerością wyznań, jak to choćby:

Jeśli dosięgnie mnie obłęd,
Niechaj będzie przyjazny dla przechodnia
w zaułku
i pociechą niech będzie dla zapłakanej
kobiety,
i powodem do śmiechu dla gromady dzieci
na podwórku.

        Czytając podobne wiersze można zapytać, czy autor nie przekroczył granic literatury, zdobywając się na bezpośredniość, która może wprawić w zakłopotanie. Jednakże wszyscy znający poetę bez wahania potwierdziliby, że nie były to tylko słowa. Wiesław Kazanecki tak właśnie starał się żyć, chociaż poruszał się w rzeczywistości nie sprzyjającej bynajmniej podobnym postawom. Wielu białostoczan zapamiętało go, gdy w listopadowy wieczór 1988 roku, w 70 rocznicę odzyskania Niepodległości, zaledwie na dwa i pół miesiąca przed śmiercią, czytał dostojnym głosem apel poległych na Cmentarzu Wojskowym. W migotliwym świetle żałobnych lampek ukazywała się i znikała w mroku jego wysoka sylwetka, a podniosły głos płynął nad głowami zebranych. To wielkie misterium godne było wielkiej tradycji, tak żywej w naszym kraju grobów i pamięci. Kazanecki był wyjątkowo wyczulony na narodowe dzieje, te nie zafałszowane, przechowywane w rodzinnych domach, pielęgnowane w niepodległej pamięci pokoleń: „Bo późny wnuk zaklina - byśmy tu wytrwali..." - pisał. Był autorem osobnego cyklu historycznego od Mieczysława, co „był jak pierwsze Boże Narodzenie", po poetów powstania warszawskiego, tak mu bliskich przez bezgraniczne, potwierdzone czynem umiłowanie Ojczyzny. W wierszu Myślisz o Polsce napisał:

Jeżeli myślisz o kraju,
gdzie ludziom śnią się pieśni niepokorne
i czarne woalki nad twarzami kobiet
i jaskółki sztandarów,
tuż nad ziemią,
wróżące burzę i krew,
myślisz o Polsce.


        Nie chciał być jednak poetą ciemnych barw, owych „czarnych woalek". Zazdrościł „poetom szczęśliwych narodów", co piszą wiersze o swoim dzieciństwie", „przeżywają rozterki: gawędzić przy piwie, /czy kochać się,/ słuchając płyty/ z głosem Elvisa Presleya". Marzył o napisaniu wiersza radosnego, ale - urodzony w 1939 roku - od początku, od najwcześniejszego dzieciństwa doświadczał jakże polskiego losu: „Kiedy ludzie mówili wojna - pisał we Wstępie do autobiografii - uciekałem do schronu ich ramion.// Kiedy ludzie brali mnie na ręce,/ nie wiedziałem że ich zabijają". Śmierć w polskiej historii nie oznaczała tylko zakończenia czyjegoś jednostkowego życia. Nierzadko właśnie śmierć budowała historię, stawała się progiem tradycji, była utrwalana w pamięci, czemu sprzyjały uroczyste obchody śmierci bohaterów, zapisywane w wielkiej literaturze narodowej. Wiesław Kazanecki w pamiętnym roku 1981 napisał wiersz nawiązujący do tej tradycji. Jego Pogrzeb Kardynała 1981 zasługuje, by znaleźć się obok Pogrzebu kapitana Meyznera Juliusza Słowackiego czy Bema pamięci rapsodu żałobnego Cypriana Norwida:

Przybyli aby żegnać swego Kardynała.
Ze wszystkich polskich domów
ruszył kondukt żałobny.
Otworzyła się w sercach droga,
by jak komunię przyjąć
choćby cząstkę wielkości,
choćby okruch światłego marzenia.
Ta droga ich poprowadzi do podziemi
kościoła,
gdzie trumna kwiatami spojrzeń
przysypana.
Warszawo!
Na horyzontach twoich będzie ta mogiła
jak mur dookoła twierdzy,
albo jak korona -
na skroniach krajobrazu - nietykalna
w swych królewskich snach.

        Korona powracała w wielu wierszach Kazaneckiego, ale nie jako rekwizyt. Była zawsze symbolem godności i wielkości Ojczyzny. W wierszu Zaduszki 1985 przy bezimiennych mogiłach napisał: „Znicze polskie winny być w koronach./ Każda z mogił ma królewskie skronie". W utworze zaś poświęconym ostatniemu z naszych koronowanych władców, który nie uchronił wielkiego dziedzictwa, pojawił się jakże inny, wstrząsający obraz królewskiej korony:

- ostatni z królów - na skrawkach korony
weksle podpisywałeś:
te mogiły
in blanco.

        Obserwując własna epokę coraz częściej poeta dostrzegał w niej dziedzictwo tych, którzy zaprzepaścili królewskie sny z czasów wielkości Rzeczpospolitej. Przywoływał więc karty historii, gdy potęgę władców wspierała „Jasna Pani", sprzed której stolicy najeźdźcy odchodzili pokonani, a naród pielgrzymował oczekując wsparcia. Poszukując zaś znaków, które uchroniłyby przed zwątpieniem, powracał Kazanecki na ... cmentarze, jakby tam tylko zachowały się nieskłamane wartości. Okazało się, że nie muszą to być groby bohaterów z katedry wawelskiej czy świętojańskiej, o czym świadczy piękny wiersz Kościół św. Kazimierza w Białymstoku:

W drewnianym kościele na wzgórzu
Mszy słucha miejski cmentarz,
Jakby we wnętrzu róży
Umarłych obudził Bóg.

A żywym wystarcza ołtarz
I pieśń rozkołysana
Jak dzwon z tysiąca twarzy
I okrzyk święty: Hosanna!

Ta róża jest sercem dzwonu,
Schronieniem mogił - pielgrzymów,
Co klęczą tu pod krzyżami
U kresu wszystkich snów.

Więc miastu śni się niedziela
I słońce jak hostia na niebie.
Śpi cmentarz - na świeżym grobie
Samotny jaśnieje znicz.

        Te płonące znicze nigdy nie pozwalały zapomnieć, wskazywały drogę niby latarnia morska zabłąkanym rozbitkom. Nawet na dalekim Manhattanie wywoływały refleksje, które - jak wielu skłonnych byłoby uznać - odeszły bezpowrotnie do lamusa historii. A Kazanecki, będąc po drugiej stronie Atlantyku, korzystając z amerykańskiej wolności, powtarzał: „Obca ziemia nie nadaje się do węzełka na piersi./ Obca mowa nie nadaje się do wyznania miłości. / Język martwy, gdyż nie znalazł dzieciństwa wspólnego /z pamięcią ani z sercem".
        Powróciwszy do kraju podjął trud poety starając się układać „co dawno rozsypane", bolał, że pochodzi z narodu, który nie ma „już krewnych w Europie", a „krew Jagiellonów wsiąkła w obce korony". Napisał osobny piękny cykl wierszy o Białymstoku, swoim rodzinnym mieście. Bardzo przeżywał wszystko, co wiązało się z osobą Jana Pawła II. Jeszcze w stanie wojennym napisał osobny zbiorek poetycki zadedykowany Janowi Pawłowi II - Arce Ocalenia. Po kolejnej pielgrzymce Papieża do Ojczyzny powstał znakomity wiersz Człowiek w białej szacie, nawiązujący do spotkania z Ojcem Świętym w warszawskim Kościele św. Krzyża:

Człowiek w białej szacie unosi ramiona,
błogosławi miastu i światu.
A jego źrenice - dwa bliźniacze Giewonty
unoszą się zaraz ku niebu,
by dobry los
wybłagać
dla ojczyzny.

Umiem pamięcią malować Twoją twarz
na niebie,
W kościele świętego Krzyża
widziałem z bliska Twoje oczy.
Dzieliłem się z Tobą milczeniem,
jak opłatkiem.
Bo czas teraz taki.

Kartkami ewangelii jak serwetkami wycierają
usta
po biesiadzie.
Napisali już inną księgę
i cieszą się że ich księga wyrusza na podbój
świata.

        Gdy przyszła choroba, która okazała się śmiertelna, Wiesław Kazanecki napisał kilka niezwykłej urody modlitw poetyckich, w których żegnał się ze światem. My, czytelnicy, poznaliśmy je, niestety, dopiero po jego przedwczesnej śmierci. Wśród nich był ten bodaj najbardziej przejmujący - Wiersz wigilijny, zawierzający wszystko, co Wiesław Kazanecki tak kochał, Bogu:

Panie! Nie jestem godzien żyć bez lęku.
Moja pewność jutra jest krucha,
ale dzielę się nią ze wszystkimi, których kocham.
Widzę dzwonnicę niebieską.
Panie! Nie jestem godzien,
aby ten okruch stał się sercem niebieskiego dzwonu.
Dzwony po Twojej stronie nie zabrzmią na trwogę,
tam jest już przebaczenie.
Panie! Nie jestem godzien żyć w blasku Twojej stajenki,
w krajobrazie, który tak kocham.


powrót