Rozmowa z ks. abp. Stanisławem Szymeckim, Metropolitą Białostockim z okazji jubileuszu 75-lecia urodzin
"Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy osiągnęli mądrość serca"


W.S.: Ekscelencjo, rozmawiamy w przededniu pięknego jubileuszu 75-tych urodzin. Jakie refleksje budzi w Księdzu Arcybiskupie ten jubileusz?
        Ks. Abp: W perspektywie tej rocznicy, która przywołuje obchodzone wcześniej 50-lecie mojego kapłaństwa, a także przypomina o 18 latach posługi biskupiej, muszę przyznać, że to wszystko skłania do zadumy. W związku z przemijaniem może warto sięgnąć po słowa Psalmu 90, mówiące, że "Miarą naszych lat jest lat siedemdziesiąt / lub, gdy jesteśmy mocni, osiemdziesiąt..." Ja już jestem w połowie tej ostatniej dekady, o której mówi psalmista. Jak się dalej potoczy moje życie, to już sprawa samego Pana Boga, który wyznacza nasz kres.
        Ale w tym psalmie jest przynajmniej jeszcze jedno zdanie godne zapamiętania: "Naucz nas liczyć dni nasze, / abyśmy osiągnęli mądrość serca". Liczyć swoje dni nie po to, aby wiedzieć, ile już minęło, a ile zostało, lecz po to, by wydobywać z nich naukę, która stanie się mądrością serca. Co to jest mądrość serca - można by zapytać. Człowiek ogarnia swoje życie nie tylko rozumem, ale jeszcze bardziej sercem, które jest źródłem życia. Ta mądrość serca wydaje się głębsza niż mądrość umysłu, przenika całego człowieka. Mówimy często o wielkim sercu, a więc i o wielkiej mądrości, na którą niekoniecznie trzeba czekać 70 czy 80 lat. Myślę, że mądrość polega przede wszystkim na rozeznaniu między dobrem a złem, na zdolności wyboru dobra i odrzucenia zła.
        Taki wybór nie jest kwestią intelektu, lecz przede wszystkim woli. Wybór to jest przylgnięcie wolą, a więc miłością, sercem do dobra. W wieku, o którym mówi psalmista, wypada jeszcze bardziej przylgnąć do tego dobra, jakim jest Bóg, aż do chwili, kiedy to przylgnięcie stanie się ostateczne, bez reszty, już tam, gdzie będzie tylko mądrość serca na całą wieczność.

W.S.: Kapłaństwo Księdza Arcybiskupa znalazło swoje spełnienie w posłudze biskupiej, co wiąże się ze szczególnymi zadaniami w Kościele...
        Ks. Abp: Każdy kapłan wypełnia najważniejsze zadanie, jakim jest sprawowanie Eucharystii. Konstytucja dogmatyczna o Kościele nakłada jednak szczególne posłannictwo właśnie na biskupów. "Jezus Chrystus, - czytamy w niej - Pasterz wiekuisty, założył Kościół, posławszy Apostołów, tak jak sam został posłany przez Ojca; chciał też, aby ich następcy, mianowicie biskupi, byli w Kościele Jego pasterzami aż do skończenia świata" (KK 18). Sobór Watykański II określił nieprzerwanie trwający w Kościele urząd Apostołów jako "pasterzowanie Kościołowi". Pasterzowania tego dokonuje każdy biskup na mocy posłannictwa Bożego. Równocześnie Sobór Watykański przypomniał biskupom, by tak ważne pasterzowanie spełniali, "mając przed oczyma przykład Dobrego Pasterza, który przyszedł nie po to, aby mu służono, lecz aby sam służył i życie swe dał za owce swoje" (KK 27).
        Święcenia biskupie przyjąłem 18 lat temu, z rąk Ojca Świętego Jana Pawła II w Kaplicy Sykstyńskiej na Watykanie. Są to niezapomniane chwile, o których można powiedzieć, że były, oczywiście, owocem działania Ducha Świętego, owocem urzędu, który pełni Jan Paweł II, bo to on decyduje. Ja chciałbym dodać, że były owocem mądrości serca Papieża, który kieruje się nią powołując nowych biskupów na różne stolice diecezjalne czy do urzędów watykańskich. Ojciec Święty jest nie tylko Widzialną Głową Kościoła, ale Sercem Kościoła i z mądrości jego serca czerpią wszyscy biskupi, kapłani, wierni, cały Kościół. To serce bije w Kościele i zapewnia życiodajny obieg krwi, zapewnia Kościołowi jedność.
        Ale do posługi biskupiej się dorasta. Gdy spoglądam na osiemnaście lat mojej posługi biskupiej najpierw w Kielcach, a potem w Białymstoku, muszę powiedzieć, że uczyłem się jej, jak każdy nauczyciel, wychowawca, ojciec rodziny, w miarę spełniania swoich obowiązków. Konstytucja dogmatyczna o Kościele mówi o kapłanach, aby żyli tym, co nauczają, aby swoją postawą wprowadzali tę naukę w życie. I tak jest także z biskupem. W tym miejscu wypada mi powiedzieć, jak bardzo wdzięczny jestem tym wszystkim, z którymi współpracowałem i dla których pracowałem, bo dzięki nim uczyłem się mojej posługi biskupiej, zyskiwałem nowe doświadczenia, kształtowałem swoje serce.
        Nigdy nie czułem się wszechwiedzący, pewny siebie, nie chciałem być wielkim mistrzem, choć może by tak należało. Zawsze czułem, że nie dorastam do tych wielkich zadań, ale jednocześnie miałem ufność w Bogu, który jeżeli daje zadania, daje też swoje łaski, by te zadania wypełnić. Uważałem, że powinienem przede wszystkim uruchomić swoich współpracowników. Każdy biskup ma w swoim otoczeniu mądrych kapłanów, mądrzejszych od siebie, bardziej może uzdolnionych. Mając swoje własne charyzmaty, talenty, trzeba o tym wszystkim pamiętać. Mądrość serca biskupa polega na tym, że potrafi zostawić wielką przestrzeń dla swoich kapłanów, zwłaszcza najbliższych współpracowników. Moje rozumienie współpracy jest takie, aby nie łamiąc jedności nawet w dobrze rozumianym pluralizmie, stworzyć możliwości działania dla innych. Kapłan niekoniecznie musi robić coś inaczej, na pewno będzie bardziej pożyteczne jego działanie, gdy będzie starał się robić lepiej niż to nakazuje biskup. I na tym chyba polega wielka twórczość, która sprawia, że każdy ujawnia swoje zdolności, swój rozum, swoje serce, by lepiej wykonywać powierzone zadania.
        Często się mówi, że trzeba iść pod prąd takich czy innych haseł. Owszem, jeżeli są to złe hasła, to tak należy czynić. Myślę jednak, że o wiele większą sztuką jest iść z prądem, jeżeli jesteśmy przekonani, że prąd ten niesie nas w kierunku prawdy. Ja to rozumiem, że biskup musi zawsze iść z Ojcem Świętym. Jest w tym wielka mądrość pochodząca od samego Pana Jezusa, który mówił do apostołów: Chodź za mną. Tak właśnie niezmiennie dzieje się w Kościele. Co to by był za biskup, który nie szedłby za Ojcem Świętym. Tak samo kapłani, którzy nie szliby za swoim biskupem.
        Tak widziana posługa biskupia, chociaż może trudna i odpowiedzialna, staje się bardzo radosna we wspólnocie Kościoła, jedności współpracowników, kapłanów i wiernych, w wielkiej komunii Kościoła.

W.S.: O najwcześniejszych latach Ks. Arcybiskupa spędzonych we Francji rozmawialiśmy z okazji Złotego Jubileuszu kapłaństwa. W tym miejscu chciałbym powrócić do czasów krakowskich, gdy ówczesny ks. dr Stanisław Szymecki, po powrocie ze studiów we Francji, kierował śląskim seminarium duchownym...
        Ks. Abp: Najpierw otrzymałem nominację na profesora w śląskim seminarium, potem zostałem wicerektorem, by w końcu objąć kierownictwo seminarium.

W.S.: Może jednak najpierw wyjaśnijmy, dlaczego seminarium śląskie mieściło się w Krakowie?
        Ks. Abp: To jest bardzo ciekawa historia. Kiedy po odzyskaniu niepodległości przez Polskę w roku 1918 powstawały nowe seminaria duchowne, władze kościelne pragnęły zapewnić im jak najwyższy poziom. Dlatego starano się je lokować w pobliżu uniwersytetów, gdzie były Wydziały Teologiczne. Alumni mogli jednocześnie łączyć studia akademickie z nauką w seminarium i uzyskiwać stopnie naukowe. Z tego powodu seminarium śląskie, podobnie jak częstochowskie, znalazło się w królewskim Krakowie, tuż obok Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ponadto istniała jeszcze jedna przyczyna. Śląsk był poddany wielowiekowej germanizacji i wielu księży miało niemałe trudności z wysławianiem się po polsku, nie mówiąc o wyobcowaniu z polskiej kultury. Zapewnienie młodym ludziom studiów w Krakowie oznaczało zanurzenie ich w źródle polskości.
        Tak pozostało i po II wojnie światowej, chociaż władze komunistyczne robiły wiele, aby utrudnić życie tak licznie zgromadzonym w Krakowie seminariom duchownym - poza trzema diecezjalnymi znajdowało się tam ponad dziesięć seminariów zgromadzeń zakonnych.
        Za to cieszyliśmy się zawsze przychylnością krakowskich władz kościelnych, a zwłaszcza Ks. Arcybiskupa Karola Wojtyły. Pamiętam, gdy pojawiły się próby odebrania śląskiemu seminarium części gmachu, Kardynał Karol Wojtyła zdecydowanie wystąpił w naszej obronie. Oni są naszymi gośćmi - mówił do władz - nie pozwolimy, aby w Krakowie stała im się jakakolwiek krzywda. Ks. Kardynał Wojtyła kochał śląskie seminarium, kiedyś nawet publicznie powiedział, że częściej jest gościem naszego seminarium niż krakowskiego.
        Byłem rektorem przez dziesięć lat. To była dla mnie wielka szkoła, czas pogłębiania własnego życia, nauki, a zwłaszcza zgłębiania problemów wychowawczych. Śląskie seminarium było bardzo liczne - 250 do 300 alumnów. Każdy z nich miał swoje problemy. A ponadto był to czas posoborowy, kiedy trzeba było dostosowywać ustalenia Soboru Watykańskiego II do praktyki Kościoła, a więc i seminarium. Staraliśmy się odczytywać znaki czasu. Śląskie seminarium uchodziło wtedy za awangardowe, próbowaliśmy nowych metod nauczania, zapoznawaliśmy się ze zmianami w liturgii, nasłuchiwaliśmy wieści z Rzymu.

W.S.: Wiem, że w latach krakowskich Ks. Arcybiskup przyjaźnił się z Kardynałem Karolem Wojtyłą. Czy zechciałby Ekscelencja podzielić się swoimi refleksjami z tego okresu?
        Ks. Abp: To jest wielkie słowo, ale ono jest prawdziwe, ponieważ obecny Ojciec Święty ma bardzo przyjazne serce. To jest człowiek przyjaźni. Gdy poznaje kogoś, nigdy nie zapomina, nosi w swoim sercu. Pamięta każdego i darzy ogromną życzliwością, mało powiedzieć życzliwością, właśnie przyjaźnią. Ale nie można tak mówić: przyjaźń z Ojcem Świętym, jestem przyjacielem Papieża. To byłoby zbyt obiegowe. Trzeba sięgnąć tej głębi serca Papieża, które ogarnia wszystkich, których napotyka Ojciec Święty na swojej drodze i których nazywa swoimi przyjaciółmi. To jest takie Chrystusowe: już nie jesteście sługami, jesteście przyjaciółmi. Pamiętamy, że Jezus Chrystus podnosił swoich uczniów, apostołów do rangi przyjaciół.
        Karola Wojtyłę poznałem już jako biskupa. Początek znajomości był bardzo urzędowy, ale trwało to krótko. Dzieliliśmy wspólną troskę o dobro seminariów duchownych znajdujących się w Krakowie, spotykaliśmy się przy różnorodnych sposobnościach. Kiedy żegnałem się z Krakowem, ks. Kardynał Wojtyła był akurat nieobecny. Napisałem list pożegnalny jeszcze do biskupa Krakowa. Otrzymałem wyjątkowo serdeczną odpowiedź, datowaną 9 września 1978 roku, a więc zaledwie na pięć tygodni przed historycznym wyborem na papieża Kościoła powszechnego.

W.S.: Pozwoli Ekscelencja, że przytoczymy w tym miejscu chociaż fragment tego listu:
Drogi i czcigodny Księże Prałacie!
Już po powrocie z Rzymu zastałem Jego list z 14 sierpnia. Ksiądz Prałat wie najlepiej, że bardzo bym pragnął, ażeby w dalszym ciągu pozostawał w Krakowie. Dobrze nam się współpracowało - chociaż to współpraca bardzo pośrednia. Niemniej, sama nawet świadomość, że w Seminarium Śląskim jest Ksiądz Stanisław Szymecki, była pokrzepieniem. Bardzo Księdzu Prałatowi dziękuję za wszystko, za Jego świadectwo życia kapłańskiego, za ducha wspólnoty, za pogodę i uśmiech, za miłość do Krakowa, za zrozumienie spraw Wydziału Teologicznego - za tę więź Ťśląsko-krakowskąť, która należy do tradycji Duchowieństwa Diecezji Katowickiej, a którego Ksiądz Prałat był autentycznym wyrazicielem. Ta więź miała wielu wybitnych przedstawicieli, choćby takich jak śp. Kardynał Kominek i śp. Biskup Bieniek (...).

W.S.: Czy w późniejszym okresie otrzymał Ksiądz Arcybiskup równie serdeczne słowa już od Jana Pawła II?
        Ks. Abp: Kiedy trafiłem w październiku ubiegłego roku do szpitala, napisałem do Ojca Świętego list z życzeniami z okazji XX - lecia Pontyfikatu i przeprosiłem, że nie mogłem osobiście uczestniczyć w tych uroczystościach. Dodałem, że w tej intencji ofiaruję swoją chorobę. Papież natychmiast odpisał, we wzruszających słowach przypominając naszą wcześniejszą znajomość.

W.S.: Pozwoli Ksiądz Arcybiskup, że sięgniemy i do tego listu:
„Drogi Księże Arcybiskupie,
Metropolito Białostocki.
        Serdecznie dziękuję za życzenia na 20-lecie mego Pontyfikatu przekazane listem Ťz łóżka szpitalnegoť. Bardzo sobie cenię dar modlitw wzbogacony Ťcząstką krzyżať, którym Opatrzność Boża obdarzyła Drogiego Księdza Arcybiskupa, uniemożliwiając Mu przyjazd do Rzymu w tych dniach, dla osobistego wyrażenia ŤSynowskiej więziť.
        Pragnę i ja podziękować za tę wielką życzliwość i liczne jej dowody jeszcze za czasów krakowskich, a potem w czasie lat rzymskich.
        Niech Chrystus i Matka najświętsza wspomagają Drogiego Księdza Arcybiskupa w Jego staraniach o Kościół Białostocki i udzielają Mu sił, aby jeszcze długo mógł mu służyć ciesząc się owocami tej pracy. (...) ."

W.S.: Jubileusz to data w gruncie rzeczy ulotna, niby punkt w geometrii. Jakie prace czekają Księdza Arcybiskupa już po uroczystościach jubileuszowych?
        Ks. Abp: Te same prace, które rozpocząłem wcześniej, będę prowadził dalej, według zasady, że trzeba pracować tak, jakby się miało żyć wiecznie i tak, jakby się miało umrzeć już jutro. Z tym, że zgodnie z wymogami prawa kanonicznego po ukończeniu 75 roku życia jestem zobowiązany złożyć na ręce Ojca Świętego rezygnację z pełnionego urzędu. Jak długo jednak Ojciec Święty będzie utrzymywał mnie na stanowisku obecnym, będę kontynuował swoją posługę. Nie można przecież, z chwilą gdy znana jest już perspektywa zakończenia dotychczasowych zadań, powiedzieć: już nic więcej nie zrobię, zostawiam sprawy dla mojego następcy. Trzeba odważnie robić wszystko jak należy, jakby jeszcze wiele lat miało się wypełniać swoje obowiązki. Zbliża się wszak Wielki Jubileusz 2000 - lecia, rozpoczynamy peregrynację papieskiego Krzyża w naszej archidiecezji pod hasłem: "Tak Bóg umiłował świat, że dał Syna Swego Jednorodzonego". Ojciec Święty, który przybędzie w czerwcu do Polski, będzie nawiedzał diecezje z tym samym zawołaniem. Cieszę się, że pomysł, który zrodził się w naszej archidiecezji dużo wcześniej, zbiegł się z hasłem, pod którym przebiegać będzie papieska pielgrzymka.
        Końcowym zadaniem jest nasz Synod Diecezjalny, który ma już gotowe dokumenty. Dobrze się stało, że trochę odkładaliśmy jego zakończenie, bo będziemy mogli skorelować z Synodem Plenarnym, który także dobiega końca. Tak, że pracy na pewno nie zabraknie.

W.S.: Życzymy Ekscelencji dobrego zdrowia i pogodnego uśmiechu, bez którego trudno wyobrazić sobie naszego Arcybiskupa.

Rozmawiał Waldemar Smaszcz


powrót