Gdy myślę Kościół

Gdy myślę Kościół, biegnę wzrokiem do Jezusa Chrystusa, powołującego Apostołów: Szymona Piotra, Andrzeja, Jana i Jakuba, Tomasza, a także Judasza Iskariotę. Podziwiam Jego miłość, cierpliwość i troskę, z jaką przygarnia do siebie tych zwykłych, prostych ludzi, jak czyni ich powiernikami swoich największych tajemnic. Nie łatwo było uwierzyć wyznawcom Jahwe, że Bóg jest Ojcem, Synem i Duchem Świętym, że On Jezus jest Synem Bożym równym Ojcu i że da Ciało Swoje na pokarm, a krew swoją na napój, że będzie ukrzyżowany i trzeciego dnia zmartwychwstanie. Słowa, które głosił, były ciepłe, przyjacielskie: „Już was nie nazywam sługami... jesteście moimi przyjaciółmi (J 15,15), nie wyście mnie wybrali, ale Ja Was wybrałem” (J 15,16) – lecz program, który zlecał do realizacji, wydawał się ponad siły: „Mnie prześladowali i Was prześladować będą (J 15,20)... Gdybyście byli ze świata, świat by was miłował, lecz wy nie jesteście ze świata i dlatego świat was nienawidzi (J 15,19)... Po tym poznają, żeście uczniami moimi, jeżeli będziecie wzajemnie się miłowali (J 13,35)... Nie ma większej miłości niż życie swoje dać za przyjaciół swoich” (J 15,13).

Patrzę z ukrycia na radość uczniów roznoszących chleb zgłodniałym, świadków Taboru i na ich zakłopotanie z powodu wrogich ataków sług świątyni. Współczuję im wystawionym na największą próbę, kiedy to ich Mistrza pojmano, niesprawiedliwie osądzono, umęczono i ukrzyżowano. Nie wiem, czy nie postąpiłbym tak jak oni, tzn. uciekłbym ze strachu lub nawet zaparłbym się Go, jak to uczynił Szymon. A potem czuwałbym w odosobnieniu i czekał na spełnienie się obietnicy. Biegłbym do grobu, by zobaczyć, czy prawdą jest to, co mówią niewiasty.

II. Gdy myślę Kościół, przenoszę się wyobraźnią do Wieczernika w dzień Pięćdziesiątnicy. Jak tam wszystko jest już inaczej! Słucham opowiadania Św. Łukasza: „Kiedy nadszedł wreszcie dzień Pięćdziesiątnicy, znajdowali się wszyscy razem na tym samym miejscu. Nagle dał się słyszeć z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wiatru i napełnił cały dom, w którym przebywali... I wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym” (Dz 2,1-4). Napełnieni Duchem Świętym, tzn. przemienieni: z zalęknionych – odważni, z wątpiących – pewni, z prostaczków – zadziwiający mądrością. Takimi pozostali na zawsze. Poszli na cały ówczesny świat i głosili to, co najważniejsze, że Bóg jest miłością i nie chce śmierci ludzi grzesznych, lecz by żyli i rozkoszowali się Jego miłością, dającą im siłę do wzajemnego miłowania siebie. Wkrótce zgromadzili przy sobie tłumy wyznawców. Nie byli już małą garstką, lecz rzeszą wierzących. Iskra wywołała ogień, który obejmował sobą coraz to nowe obszary. Tym, którzy uwierzyli, udzielali chrztu, a gdy wspólnota stawała się dojrzała, wybierali z niej przedstawiciela, wkładali na niego ręce, przekazując mu w ten sposób władzę apostolską, by mógł kształcić święty lud Boży i nim kierować (KK, 10). Kościół w ten sposób stawał się coraz bardziej widzialny. Ujawniony światu w dzień Pięćdziesiątnicy, stawał się obecny w coraz to nowych miejscach. Apostołowie ponieśli śmierć męczeńską, zaczęły się bowiem prześladowania. Kościół jednak nie przestał istnieć, przeciwnie, stawał się coraz liczniejszy. Krew męczenników była zasiewem chrześcijan (Tertulian).

III. Gdy myślę Kościół, patrzę na jego dwudziestowieczną historię: czasy męczeństwa i lata uzyskanej wolności. Zastanawiam się nad tym, co było lepsze: swoboda ducha pośród prześladowań, czy wolność ograniczona decyzjami monarchy. Czy było szczęśliwym przeniesienie stolicy cesarstwa z Rzymu do Konstantynopola? Może byłoby inaczej, nie doszłoby do rozłamu, gdyby Konstantyn nie rozpoczął swego marszu na Wschód, może wtedy i wyprawy Krzyżowe wyglądałby inaczej? Historii nie da się jednak odwrócić. Stało się tak, jak się stało.

Mój Kościół zachodni przechodził burzliwe dzieje: uratował cywilizację grecko-rzymską, wprowadził barbarzyńców w kulturę antyczną, nauczył ich czytać literaturę światową a przede wszystkim dał im Biblię. Do rodziny narodów chrześcijańskich przyjął też naród polski, pozwalając mu w ten sposób tworzyć własne chrześcijański dzieje: z własną państwowością i z własną kulturą, której skarby mamy możność podziwiać w wielu miejscach.

Polacy zawsze czuli się związani z Kościołem Chrystusowym. I Bóg im błogosławił, chociaż nie pobłażał. Wielu z nich powołał do szczególnych zadań, a oni pełnili je często z heroizmem. Dlatego Polska – matka świętych: tych, których czci się w całym Kościele, i tych, którym cześć oddaje się tylko w granicach Rzeczypospolitej. Szczególną łaskę okazał Bóg narodowi polskiemu, powołując syna tego narodu na Stolicę Piotrową. Nikt dotąd nie rozsławił bardziej Polski niż ten Papież! A przy nim tuż obok znajduje się Prymas Tysiąclecia.

IV. Gdy myślę Kościół, przyjmuję z wdzięcznością całą jego historię, z wszystkimi jej blaskami i cieniami. Wiem, że jest on przejawem Bożego zawierzenia ludziom. W ich to ręce przecież złożył swoje skarby. Chciał, by oni byli wzajemnie dla siebie Jego obecnością. Przez to, że Chrystus jest Głową Kościoła, a Duch Święty duszą. Kościół jest chwalebny, bez skazy, zmarszczki, czy czegoś innego podobnego, święty i nieskalany (Ef 5, 26 – 27). W ludziach ma on wiele skaz i zmarszczek, w tym, co w nim jest Boże, pozostaje zawsze i wszędzie jaśniejący i święty.

W tym Kościele się urodziłem, wzrastałem, i wszedłem w trzecie tysiąclecie. Jest on, podobnie jak Chrystus, dla wielu znakiem sprzeciwu. Dla innych, na szczęście – ogromnej rzeszy wiernych – skałą, zamkiem warownym, ciągle wiosną, środowiskiem rodzącego się i kwitnącego życia. Czego pragnę od miejsca – Kościoła? By zawsze w swoich członkach był Chrystusowy i głosił tylko Chrystusową naukę, nic więcej. Czego pragnę dla mojego Kościoła? By jego dzieci widziały w Nim swoją matkę, a Chrystusową Oblubienicę. Matkę się kocha miłością ufną i szczerą. Nie ma Boga za Ojca ten, kto nie ma Kościoła za matkę – uczył św. Cyprian. Kochając Kościół, kocha się Chrystusa. On jest naszym Oblubieńcem. Miłość oblubieńcza jest bez skazy, bezinteresowna, całkowita.

Nie wiemy, co czeka ludzkość w trzecim tysiącleciu. Toczące się wojny, zamachy, uciskanie ubogich, zastraszanie, niesprawiedliwość – to tylko niektóre zjawiska rozpoczynającego się trzeciego millennium. Jest też wiele objawów dobra, jak chociażby zacieśniania się więzi między ludźmi. Coraz bardziej doświadczamy tego, iż jesteśmy jedną rodziną ludzką. Radość i nadzieja, smutek i trwoga ludzi współczesnych są też udziałem uczniów Chrystusowych (KDK, 1). Ich środowisko życia jest takie samo, co i wszystkich ludzi. Jednakże oni w sobie są inni, bo w swoich sercach posiadają wiarę. Żyją w świecie, lecz nie światem, w ciele, lecz nie ciałem. Nie odgradzają się od świata, lecz starają się być w nim jak zaczyn w cieście. Są znakiem i środkiem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności świata (KK, 1). Ludziom Kościoła obca winna być wszelkiego rodzaju korupcja.

Kościół na ziemi jest ludem pielgrzymującym. Dlatego nie przywiązuje się do tego, co ziemskie. To, co doczesne, traktuje jako stopień do tego, co wieczne, zawsze jako środek nigdy jako cel. Z tego wynika jego hierarchia wartości, prymat osoby nad rzeczą, być nad mieć, etyki nad ekonomią. Chrześcijanie żyją nadzieją, że po trudach ziemskiego życia, cieszyć się będą niebieską chwałą i dlatego wołają: „Marana tha, Przyjdź, Panie Jezu” (Ap 22,20)!

Bp Edward Ozorowski
Katecheza wygłoszona w Radiu Maryja 22.12.2001 r.


powrót