Warto być misjonarzem!!!

O. Jan Wargulewski SVD (Zgromadzenie Słowa Bożego) od 1965 roku pracuje jako misjonarz w Brazylii. Zapraszamy, by razem z O. Janem przemierzyć - choć przez chwilę - połacie misyjnych terenów w Brazylii na przestrzeni ponad 30 lat posługi polskiego misjonarza. (red.)

Wyjechałem z Polski 5 września 1965 roku za panowania Władysława Gomułki. Była to niedziela. Warszawa obchodziła dożynki. Ja jako pierwszy owoc tych dożynek (dożynki Słowa Bożego, ducha misyjnego) jechałem do Brazylii z czerwonym paszportem i z kupą wiz, jako szczęśliwiec z Polski. "Juliusz Cezar" przez 14 dni wiózł nas przez ocean. Nie widziałem burzy, tylko ryby fruwające, Krzyż Południa i Wielki Wóz, który się wciąż oddalał. Po kołysaniu, spaniu i chorobie morskiej, 26 września, przybyliśmy do Rio de Janeiro. Cudowne miasto! Też była niedziela. Miasto przywitało nas dusznością, brudem, biedotą i zielenią, choć była to zima. Pomnik Chrystusa Odkupiciela urzekał nas wspaniałością! Chrystus zawsze jest piękny i błogosławił nas i naszą podróż (ja i o. Basiński). Rano, w poniedziałek (27 września 1965 r.), statek dopłynął do portu Santos. Znajoma twarz o. Wincentego Wrosza SVD uradowała nas. Odebrał nas, jak się odbiera bagaż, bo nie umiałem mówić ni czytać po portugalsku. Przyjechaliśmy do naszego seminarium w Sao Paulo. Wtedy było jeszcze pełne (alumnów), gdyż fałszywa odnowa jeszcze nie doszła. W Ponta Grossa pozostałem trzy miesiące jak dziecko, które uczy się mówić, jeść i pisać. Już służyłem w parafiach ze Mszą Świętą. Ludzie mnie pocieszali, że mówię divinamente (czyli, że Bóg Cię rozumie). Odwiedziłem na Boże Narodzenie polską wioskę Taquary. Pan Celiński, srogi, dobry Polak zawiózł mnie do wioski i pozostawił. Pozostałem tam parę dni. Poświęcałem domy i odprawiałem Mszę Świętą. Syn pana Celińskiego uczył się w Polsce na lekarza i teraz pracuje w Ponta Grossa. Dla młodego nie ma nic trudnego! Prowincjał posłał mnie następnie do największego miasta w Brazylii, do Sao Paulo (1965 - 1966 ). Pracowałem w parafii Aqua Rasa. Wnet pojawiło się zapotrzebowanie na młodego księdza do lasu i ciężkiej pracy. Uznali mnie za takiego właśnie. Zgodziłem się bez oporu, w Polsce nauczyłem się słuchać, bo - jak mawiał o. Teofil Chodzidło - najpierw trzeba posłuchać, a potem dyskutować. Cascavel - w którym pracowałem w latach 1966-1974 - dopiero powstawało w lesie z licznymi koloniami (50 kaplic!). Miasto miało kilka domków, wszędzie las i kolonie, bez dróg. To były lata męczące i ciężkie. Dziś Cascavel ma 15 parafii. Stąd było blisko do miasta Toledo, gdzie rektorem był o. Flura. Posłano mnie do parafii przy seminarium w roli proboszcza. Pomagałem o. Wroszowi w Rosario (w 1975 r.). Trafiłem do Gauszów do Ronda Alta (1974 - 1975). Tam pracowałem z o. Piaseckim. Po otwarciu placówki w stanie Mato Grosso, trafiłem do Navirai jako pierwszy proboszcz. Praca ciężka, fazendy daleko, wszystko w trakcie budowy, a ludzie biedni. Trochę pomagałem też o. Rybińskiemu w Muno Novo oraz o. Napierale. Póżniej wysłano mnie do pracy wśród Japończyków (buddystów) w Assai. Parę miesięcy cieszyli się mną Japończycy. Po japońsku nie umiałem mówić, ale po polsku tak! Znalazłem się więc w Rio Azul - w kolonii polskiej (1981 - 1991). Tam uczyłem się od o. Salańczyka i z nim pracowałem. Miałem tu dużo powołań: 4 wyświęcono na kapłanów. Tu mi było dobrze! Co przyjemne - też się kończy. Więc dostałem się do Medianeira (1991 - 1995). Tu też Bóg udzielił mi wiele powołań. W 1996 roku wróciłem do Itaquirai w Mato Grosso. (Itaquiri - znaczy po indiańsku: droga perła lub: kamień przepięknego snu). Rośnie liczba powołań (8 kleryków w seminarium, 4 dziewczęta w klasztorze). W Itaquiri mam więcej bydła, niż ludzi.(...) W naszej prowincji mówi się, że gdzie o. Jan (Wargulewski - przy. Red.) zostanie posłany, pojawiają się i powołania. To wszystko jest motywem do podziękowania Bogu i ludziom za modlitwy. Od Niego to pochodzi i nie jest moją zasługą. Wielka armia dobrodziejów w Polsce ma w tym swoją cząstkę. Gdy Mojżesz wznosił ręce do Boga, Izraelici zwyciężali. Gdy wznoszą się do nieba ręce naszych Dobrodziejów, nasza praca wydaje owoce w powołania, nawrócenia, w budowie kaplic i kościołów, w pobożności ludzi...Mam dużo powodów, by dziękować Bogu za powołanie misyjne, za wyjazd na misje jako jeden z pierwszych polskich misjonarzy, za opiekę Bożą na drogach niebezpiecznych, za życie, za Rodzinę, za Dobrodziejów misyjnych, za dobroć ludzką jaką spotkałem w Brazylii, za opiekę Bożą w nocnych jazdach, za zdrowie i tyle innych motywów można by tu wymienić - za pracę i za to, że konieczne rzeczy zawsze miałem...

W ciągu 33 lat pracy "wykończyłem" 26 samochodów, które miałem do dyspozycji! Widać z tego, jakie są tu drogi, nie mówiąc już o kierowcy... Dwa razy się rozbiłem: samochód ucierpiał, a ja - nic! Jak święty Paweł na morzu. Odwiedzałem 433 kaplice, gdzie odprawiałem Msze Święte i to wiele razy w ciągu roku. Polskę odwiedziłem siedem razy. W Cascavel przyszedł do mnie w nocy (o godzinie 23:00) człowiek i powiedział, że jest bandytą. Prosił, bym poszedł z nim do lasu, bo kolega umiera i chce księdza. W nocy nie chodzę do chorych, których nie znam! Nie wiem, jak to się stało, że poszedłem...Chory dogorywał. Wyspowiadał się, przyjął sakrament chorych i Komunię Świętą. Umarł pojednany z Bogiem. Po powrocie zastanawiałem się, kto modlił się o jego nawrócenie...Jeszcze dziś widzę chorego, leżącego na ziemi, oczekującego Miłosierdzia Bożego...Parę nocy po tym nie mogłem spać!(...)

Itaquiri - miasto ras i narodów, kultur i zwyczajów, czarnych i białych, różnych religii i wyznań, bogatych i biednych. Bogaci mają wszystko oprócz Boga. Biedni mają Boga, są bez domu, bez ziemi, bez pracy. Śpią w przedsionkach kościoła, a nawet przed plebanią!

Nasza parafia Matki Bożej Nieustającej Pomocy jest "młodą panną", bo ma zaledwie 20 lat życia. Mieszkamy w szopie, bez desek. Nie mamy salek na katechezę (900 dzieci uczęszcza na naukę katechizmu!). Brak też salonu na zebrania, brak kościoła. Trzeba wszystko budować z biednymi ludźmi. Biedni ludzie, biedny ksiądz! Ale bogaty Bóg!!! Mszę odprawiamy w nie wykończonym kościele. Szkoła nam pożycza salki na katechezę, bo nie mamy własnych. Zebrania i spotkania urządzamy, gdzie się da. W naszej parafii jest dużo zebrań. Cokolwiek chce się zrobić, trzeba zwołać zebranie ludzi świeckich, poradzić się i wciągnąć do roboty. Miejscowość ma ponad 20 tysięcy ludności. Z tego 70 procent to assentados i acampados. Assentados - to osadnicy, którzy dostali ziemię od rządu i mieszkają na działce w namiotach z czarnej plandeki, gdzie w nocy para spada na ludzi w postaci kropel a w dzień gorąco jest jak w piecu! Acampados - to rodziny, które siłą wchodzą na wielkie fazendy, siedzą aż do otrzymania ziemi albo do czasu, aż ich wysiedlą siłą... Fazendy - to wielkie gospodarstwa rolne, prywatne, podobne do polskich pegeerów wymarłych. Mamy takich fazend 145! Do odwiedzania mam 14 miejsc stałych, gdzie pomału powstają kaplice. Więc dla assentados, acampados, fazend i dla innych odprawiam Msze Święte i sprawuję nad nimi opiekę duszpasterską. Mszę Świętą odprawiam w domu, w garażu, na dworze, w kaplicy, pod namiotem, gdzie się da...Do najdalszej fazendy świętego Antoniego mam 100 kilometrów! Piach, błoto i woda na drodze. Dwie godziny jazdy! Kiedyś tu będzie piękne miasto. Inni będą mieli lepiej...Pracujemy dla ludzi i dla Boga. Z powodu wielkich odległości ludzie nie mają możliwości być na Mszy Świętej, ani iść do kościoła. Do ślubu kościelnego przychodzą, gdy już mają dziecko. Często trzeba ich ochrzcić, przygotować do Komunii Świętej. Razem też i dzieci są chrzczone. Poziom religijny jest bardzo niski. Brazylijczyk zbawi się nie przez znajomość wiary, nie przez jej praktykowanie, ale przez dobre uczynki i miłość do Boga, przez biedę, w której żyje... Wielkim "misjonarzem" są katolickie stacje telewizyjne: Rede Vida (kanał życia) i Cançao Nova (nowa pieśń). Więc moje życie jest urozmaicone. Wyjeżdżam rano i nie wiem, czy wrócę na noc... Ludzie mi jeść dadzą, pomogą w pracy. Ich dom jest dla mnie zawsze otwarty! Praca wśród ludzi jest przyjemna. Warto być misjonarzem!!! Nigdy nie żałowałem, że nim jestem! Zawsze dziękuję Bogu, że mnie powołał do tej zaszczytnej pracy. Zachęcam do modlitwy za misje i o nowych misjonarzy. (...)

O. Jan Wargulewski SVD

Itaquirai - Brazylia


powrót