Rozmowa z Janem Leończukiem
Poezja nadziei

- 50-lecie urodzin i 30 lat twórczości literackiej to niewątpliwie okazja do szczególnych refleksji.

 - Podsumowywanie jest zawsze trudne. Mogę tylko powiedzieć, że przez te trzydzieści lat od debiutu dbałem o jedno: zależało mi na tym, żeby pisaniem nikogo nie skaleczyć. To bardzo delikatna struna, trudna do zdefiniowania, do opisu, ale nie do mnie należy ta ocena. Natomiast w tych dwudziestu paru książkach i arkuszach, które wydałem (nie wliczam w to wszelkich prac translatorskich czy redakcyjnych) zawsze miałem na uwadze - pomimo swoich wewnętrznych ciemności, z którymi próbowałem jakoś sobie radzić - żeby ten świat, który próbuję w jakiś sposób diagnozować piórem, niósł w sobie nadzieję. Może dlatego, że ta moja potrzeba utrwalania jak gdyby własnego widzenia świata, wyrastała z pewnych wartości, które wyniosłem z domu rodzinnego.

- W tomie pt. "Zapomniałem was drzewa moje" zawarta jest we wstępie pewna definicja Pana osobowości i twórczości: "Sylwetka poety i jego liryka to moc i trwałość. To jasno określony system wartości, gdzie prawo zawsze prawo znaczy, a sprawiedliwość - sprawiedliwość". Czy właśnie o tym rozmawiamy?

- Tak. Ja zdaję sobie sprawę, że jestem bardzo podzielony. To znaczy - jestem człowiekiem grzesznym, ale czy muszę akurat o tych swoich, trudnych często wyborach, pisać bez nadziei? Chyba nie. I dlatego, pomimo takich czy innych opcji literackich, tendencji czy mody, która w literaturze również daje o sobie znać, traktowałem to, co robiłem, jako próbę docierania do pewnych wyniesionych jak gdyby z kołyski, moich wizji, moich nadziei związanych ze światem, i próbowałem je w jakiś sposób wyartykułować.

- Jak wynika z wierszy, wizje rozmijają się z rzeczywistością.

- Ten świat miał być światem, który niósł w sobie Światło. Zarzuca mi się, że zbyt często powtarzam określenia: światło i nadzieja. Ale, mój Boże, ja nie jestem pisarzem, który buduje sobie piedestał. Nie do mnie akurat należy ta rola. Zarzuca mi się też, że istnieje przecież literatura, która próbuje dookreślić się w określonym czasie, często nawet sięgając do tematów, które są tematami - nazwijmy to umownie - rynsztokowymi. Ja oczywiście, tych tematów też nie omijam w pisaniu, z tym, że nawet jeżeli człowiek znajdzie się w położeniu "blisko ziemi", to nie oznacza, że nie może mieć w sobie nadziei. Że to jest również jakiś sposób pokazywania owej nadziei, drogi do tego, do czego tęsknimy i do czego tak mozolnie przez całe życie zmierzamy.

- Pana droga, pragnienie dotarcia do określonego celu, oscyluje przez cały czas w kręgach mistycznych.

- Dotyczy wartości chrześcijańskich. Mogę sobie jedno w życiu powiedzieć, że nigdy nie ukrywałem kim jestem, jakim wartościom hołduję, jakich wartości powinienem się trzymać. Pomimo upadków, które zdarzają się każdemu, i dlaczego miałyby mnie ominąć? Każde doświadczenie pozostawia na naszym organizmie głęboki ślad, a ja próbowałem z tego doświadczenia wydobyć również jakiś optymizm. To jest szkoła, którą każdy z nas przechodzi, która kończy się z chwilą ostatecznego rozrachunku, czyli śmierci. Dlatego pojawia się u mnie sporo tematów, które nie wynikają jak gdyby z lęku przed śmiercią, ale próbują tę śmierć, czy starość, obłaskawić. To jest doświadczenie również ogromnie ważne w życiu i ja do niego dorastam. Czy jestem w stanie zrozumieć je do końca, nie wiem. Ale ono istnieje właściwie w każdym wierszu. Bo moje pisanie nie wynika z założeń, że mogę napisać książkę na ten lub inny temat. Wiersze pojawiają się bardzo rzadko. Ostatnie napisałem teraz, po półrocznej przerwie. Dlaczego je zapisuję? Bo kiedy puchną wargi od słów, w okresie takiego napięcia, jak w instytucji, w której pracuję...

- ...czyli w Książnicy Podlaskiej im. Łukasza Górnickiego...

- ...nie jestem w stanie przygotować jakichkolwiek dokumentów, ponieważ zaczyna prawdopodobnie ciążyć na nich język literacki. To moje widzenie zaczyna mi przeszkadzać w pracy, bo ja wtedy mówię nieco innym językiem. Więc wyzwalam się z tej "inności", zapisuję to w wierszu i - wracam znowu do normalnego trybu życia.

- Od niemal trzech lat, czyli od czasu, kiedy jest Pan dyrektorem Książnicy (wcześniej Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej), przeniósł Pan tutaj również działalność edytorską, podjętą wcześniej podczas pełnienia funkcji prezesa Oddziału Związku Literatów Polskich. M.in. w minionym roku ukazała się antologia pt. "Miłość jak ziarno odwagi".

- To antologia poezji religijnej, została zbudowana z tekstów nadesłanych. W anonsach prasowych napisano, że nie obowiązują w niej prawidła poprawności literackiej. Nadesłano tysiące tekstów, które w tematyce religijnej osadzają się, natomiast co do wartości artystycznych mam ogromne zastrzeżenia. Stąd też dokonałem wyboru, w którym znalazły się wiersze o proweniencji ludowej, i wiersze tzw. "literatury wysokiej". Ta różnorodność powoduje, że można tę antologię odbierać jako niespójną. Cieszę się, że antologia jest i żyje swoim rytmem.

- Nadal jest kontynuowana poetycka Seria Świętojańska, opatrzona mottem z Ewangelii Św. Jana, przez co daje Pan nadzieję na twórczą realizację wielu, także bardzo młodym, ludziom.

- No tak, i nie jest to odbieranie możliwości działania innym. Uważam, że mogą tworzyć się różne środowiska, natomiast - może to jest moja misja? - wokół pewnych wartości chrześcijańskich, które są różnie opisywane, chciałbym skupić ludzi, którzy czują potrzebę wspólnoty. Stąd też uważam, że jeżeli są tacy, którzy chcą zajaśnieć swoim piórem w formie debiutów (ale nie dotyczy to wyłącznie debiutantów), to moją rolą jest to środowisko skupiać wokół siebie i osób, z którymi współpracuję. Myślę, że to jest bardzo ważna sprawa, której poświęcam swój prywatny czas. Cieszę się, że rodzą się nowe książki, nigdy nie odczuwałem zagrożenia z jakiejkolwiek strony. Istnieje potrzeba znalezienia miejsca w literaturze i w życiu. Mam nadzieję, że za dwa miesiące ujrzy światło dzienne pierwszy numer almanachu literackiego naszego regionu.

- Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Iwona Subocz


powrót