Bp Edward Ozorowski
Afryka daleka i bliska

W dniach 2-10.02.2001 r. przebywałem z wizytą duszpasterską w Republice Południowej Afryki. Udałem się tam głównie, by odwiedzić naszych misjonarzy: ks. Jerzego Kraśnickiego i ks. Marka Stankiewicza (wcześniej był też ks. Antoni Kretowicz) i zorientować się w sytuacji misyjnej kraju. Miejscem zatrzymania było miasto Kuruman, oddalone o 600 km od Johanesburga i ok. 1100 km od Kapstadtu. Stamtąd robiłem wyprawy do wiosek murzyńskich, spotykałem się z ludnością białą, Polakami i miejscowym biskupem, rezydującym w Kimberley. W następstwie tego zebrałem trochę wrażeń o Afryce i jej mieszkańcach.

Przede wszystkim wydaje się ona bardzo daleka: przestrzenią, historią, kulturą i przyrodą. Samolot z Frankfurtu do Johanesburga leciał 10 godzin. Temperatura na lądzie w tym czasie dochodziła do 40° C. Wokół rozciągała się pustynia Kalahari z bezkresnym buszem, wężami, jaszczurkami, skorpionami i innymi stworami. Na niebie w nocy widać było krzyż południa. Czarna ludność na wsiach mieszała się w miastach z białymi, żółtymi i czerwonymi, tworząc razem wielobarwną mozaikę.

RPA jest krajem bogatym. Dostatek przynoszą jej głównie kopalnie złota i diamentów. Bogactwo jednak jest w niej rozłożone bardzo nierównomiernie. Tylko 30% ma pracę, resztę stanowią bezrobotni. Pierwsi żyją w luksusowych willach, drudzy egzystują na skraju nędzy. Domy na wsiach często są lepiankami, zbudowanymi z piasku i krowich odchodów. Wszyscy są poranieni czasami niewolnictwa i segregacji rasowej (apartheidu). Z trudem udaje się leczyć nieufność, zazdrość, kompleksy, a nawet wrogość. Mimo to, ludzie jakoś żyją ze sobą, tworząc jedno państwo, rządzone uznawanym przez świat prawem.

Afryka, widziana oczami misjonarza, jest bardziej bliska i swojska. Ukazuje bowiem ludzi, którzy mają podobne problemy, co i inni. A tworzą je nie tylko potrzeby materialne - co zjeść i jak przeżyć - lecz także duchowe. Dochodziły one do głosu zawsze i były rozwiązywane różnorako: przedtem w wierzeniach animistycznych, a obecnie w wierze przyniesionej przez chrześcijan, muzułmanów i Żydów. Mimo wielości wierzeń, panuje wzajemna tolerancja i szacunek dla odrębności. Nie ma wojen religijnych.

Misjonarz katolicki cieszy się szacunkiem, mimo że stawia wysokie wymagania moralne. W Kościele jest on niewątpliwym autorytetem, uznawanym przez lokalne władze i katechistów. Jest on zwykle też człowiekiem, do którego można przyjść po radę w sprawach także niekościelnych. Jest on przeważnie obecny na wszystkich większych uroczystościach wiejskich: na ślubie, pogrzebie, przy poświęceniu domu itp. Często organizuje on życie danej wsi: dzieci, młodzieży i dorosłych.

A życie to jest podobne do naszego i od niego różne. Tak np. płacz dziecka w Afryce jest taki sam jak dziecka w Polsce, już jednak swoje radości i smutki tu i tam ludzie wyrażają inaczej. We Mszy św. np. są dwie procesje z tańcem i śpiewem: na przyniesienie Księgi Słowa Bożego i na przygotowanie darów. Uroczystości pogrzebowe trwają tydzień i rodzinę zmarłego zwykle doprowadzają do dużego zadłużenia.

Wieś afrykańska, chociaż przeszła wysiedlenia i wywózki apartheidu, zachowuje na ogół swoją spoistość plemienną. Ludzie wzajemnie się znają, razem się cieszą i płaczą, uroczystości zaznaczają wspólnym posiłkiem. I to jest piękne. Szkoda, że w zetknięciu z nacierającą cywilizacja, doznaje ona wielu szkód. Następuje migracja w pobliże miast, mnoży się liczba dzieci panieńskich, żniwo swoje zbiera AIDS. Skutkiem tego i myślenie czarnych jest chore. U wielu jednak zauważa się zdrowy osąd i właściwy kierunek obieranej drogi.

Byłem krótko w Afryce. Opuszczałem ją jednak w przekonaniu, że doświadczyłem kawałka życia dalekiego i bliskiego. Dziś w modlitwach, do spraw codziennych dołączam także potrzeby tamtych ludzi. Boże! Błogosław Afrykę!


powrót