Waldemar Smaszcz
„Symfonie anielskie” Jana Żabczyca

Śpiewając kolędy, nazywając je nieodmiennie najpiękniejszymi na świecie, bez cienia pychy, ale z głębokim przekonaniem, że tak jest naprawdę, rzadko zdajemy sobie sprawę od kiedy zadomowiły się w naszej duchowości i kulturze oraz jaka była ich geneza. Czujemy jednak, że są bodaj najpiękniejszym wykwitem polskości, niemal nie pamiętając o ich charakterze pieśni kościelnych. A z całą pewnością byłaby bardzo interesująca próba wyjaśnienia kwestii jak się ma przekonanie o ich rodzimości do zanurzenia w chrześcijaństwie, które wszak dotarło do nas z Zachodu. Mając na uwadze, że najpiękniejsze kolędy powstały w XVII wieku, który bywa nazywany ich stuleciem, teza o narodowym charakterze tych utworów wydaje się niepodważalna. Ale przecież nawet wówczas, w czasach sarmatyzmu, pozostaliśmy częścią Europy łacińskiej, a Kościół polski nie rozluźnił swoich związków ze Stolicą Apostolską. Być może więc właśnie kolędy są najlepszą egzemplifikacją tezy tak kategorycznie sformułowanej przez Jana Lechonia: "Jest bowiem pewnikiem, że Polska wydaje najświetniejsze dzieła swej sztuki, kiedy jest w łączności z Zachodem, kiedy idzie równolegle do wielkich prądów, kiedy wypełnia swą misję, kiedy trzyma się tego wielkiego szlaku, który kazał jej, wziąwszy od Zachodu miarę i prawo do budowania polskiego życia, ponieść je dalej i z iluż naraz kościołów, szkół i wojennych strażnic Krakowa, Warszawy, Lwowa i Wilna bronić wiary w Boga i człowieka."

Lechoń świetnie uchwycił nasze głębokie związki z Zachodem, nie sprowadzając ich jedynie do przyjmowania kierunków filozoficznych czy nurtów artystycznych. Napisał - powtórzmy - że najważniejsze osiągnięcia w dziedzinie sztuki odnosiliśmy nie wówczas, gdy upodobnialiśmy się do Zachodu, ale kiedy braliśmy jedynie "miarę i prawo do budowania polskiego życia" i nieśliśmy je dalej.

Schyłek XVI stulecia przyniósł niezwykły rozkwit w Europie poezji mistycznej, a "kwintesencją i szczytem światowego mistycyzmu" - jak się pisze - był św. Jan od Krzyża, hiszpański poeta, karmelita, uznany później za doktora Kościoła. W twórczości mistyków zbiegły się dwie wielkie tradycje - biblijna i włoska, co w konsekwencji niebywale wzbogaciło poezję, zwłaszcza o takie środki wyrazu, jak kontrast i paradoks. Mistycy, jak nikt przed nimi, potrafili łączyć światło i ciemność, muzykę i ciszę, płomień i chłód. Badacze tej poezji podkreślają, że siła oddziaływania jej piękna i niebywałego napięcia emocjonalnego jest w stanie poruszyć nawet odbiorców o niewielkiej wrażliwości. Dzieje się tak dlatego, że poeci mistyczni posiedli sztukę doskonałego wręcz zespolenia wrażeń zmysłowych z symbolami i alegoriami ukazującymi rzeczywistość nadprzyrodzoną. Język poezji miłosnej np. w sposób mistrzowski dostosowali do wyrażania tęsknoty duszy za Bogiem, podobnie jak tradycyjną lirykę pejzażową do budowania atmosfery "nocy ciemnej", przez którą musi dusza przedzierać się, by dotrzeć do Stwórcy.

Polski poeta Kasper Twardowski (ok. 1593-1641) tak opisał w "Pochodni Miłości Bożej" początek swojej drogi "do Miłości świętej":

Noc była chmurna, a mrok ciemnooki

głową o same tykał się obłoki,

z lasów pobliższych wiatry powstawały,

które gwałtowne wichry pobudzały.

Z głębokich lochów gęste ćmy wychodzą,

A tysiąc strachów niewytrwanych rodzą;

W sercu wylękłym dziwowiska stoją,

A błędne nogi postąpić się boją.

Po lekturze tej strofy, istotnie, nawet człowiek daleki od przeżywania stanów mistycznych, bez trudu mógł sobie wyobrazić, jak straszne przeszkody trzeba pokonać, by dotrzeć do celu. Znał bowiem podobne niebezpieczeństwa i lęki rodzące się z wyobraźni, gdy głęboką nocą samotnie lub w niewielkiej grupie przemierzał nieznane okolice.

Ta tradycja - jak sądzę - zaważyła na polskiej twórczości kolędowej, chociaż z całą pewnością niełatwo ją odczytać. Nie była bowiem jedynym źródłem. I - co ważniejsze - uległa głębokiemu zatarciu przez treści znacznie bliższe odbiorcy, znane choćby z ikonografii i szopek ustawianych każdego roku w naszych świątyniach. Poetą, który odegrał najważniejszą rolę w tym procesie, był Jan Żabczyc, autor pierwszego zbioru kolęd polskich, zatytułowanego "Symfonie anielskie", wydanego w Krakowie w 1630 roku.

Niewiele wiemy o tym poecie, ani kiedy się urodził i zmarł, ani nie znamy drugiego imienia, którym się podpisywał, ograniczając jednak zapis do pierwszej litery "Z". Wiemy jednak, że między rokiem 1605 a 1630 był niezwykle aktywny literacko. Ukazało się wówczas wiele druków sygnowanych tym nazwiskiem. Pisywał między innymi tak popularne i dzisiaj sentencje. Trzy ich zbiorki - "Praktyka dworska", "Etyka dworskie", "Polityka dworskie" - ukazały się w dwuleciu 1615-1616 i wielokrotnie były wznawiane, a nawet przepisywane, co świadczyło o żywym zainteresowaniu czytelników. Jeszcze bardziej popularny był tomik "Quaterio, w którym wyrażają się Boskie sprawy niepojęte, aniołów, nieba, żywiołów powinności i obyczaje ludzkie." Niezwykłą popularnością cieszyła się zwłaszcza jego skrócona wersja, nie tylko kilkakrotnie wznawiana, ale powszechnie przypisywana, o czym świadczy obecność tego utworu w wielu szlacheckich "sylwach" (od silva rerum), czyli domowych księgach, do których wpisywano różne ważne z punktu widzenia rodziny rzeczy, w tym i liczne teksty literackie.

Tematyką bożonarodzeniową Jan Żabczyc musiał interesować się w ciągu całej twórczości, o czym świadczy wydany w 1617 roku "Traktat nowy o Zwiastowaniu anielskim Najświętszej Pannie... Przy tym i drugi traktat, jako Herod rozmawia z Trzema Królami o Chrystusie Panie nowonarodzonym". Jest to najprawdopodobniej pierwsze w Polsce misterium na Boże Narodzenie.

Ale najważniejszym dziełem tego poety okazały się wspomniane tu "Symfonie anielskie", które zapewniły Janowi Żabczycowi tytuł ojca naszych kolęd. Przez długi czas trwały spory czy jest to zbiór utworów oryginalnych, czy należy uznać autora jedynie za redaktora i edytora funkcjonujących kolęd. Zagadnienie to nie jest łatwe do rozstrzygnięcia, o czym najlepiej wiedzą wszyscy piszący o pieśniach kościelnych. Ich powszechne wykonywanie w świątyniach sprawia, że niemal natychmiast zanika świadomość autorstwa. Bywają przekształcane, dostosowywane do potrzeb lokalnych środowisk, powiększane o nowe zwrotki. Pod tym względem nic się w zasadzie nie zmieniło od "Bogurodzicy" do dziś. Można przypuszczać, że Jan Żabczyc z pełną świadomością wykorzystał tę sytuację. Sięgał po znane motywy, włączał je do nowych utworów, niekiedy - można powiedzieć - adaptował popularne teksty świeckie, przekształcał je, zachowując rytmikę, układał stroficzny, a nawet całe metafory czy porównania. Najczęściej wykorzystywał popularne piosenki, zakładając, że ich meliczność zapewni powstałej kolędzie co najmniej równą popularność.

Jawi się pytanie, jak to się stało, że ta, zdumiewająca z punktu widzenia władz kościelnych, praca mogła w ogóle się ukazać. Na pewno nie bez znaczenia były okoliczności polityczne. W XVII wieku państwo polskie niemal przestało istnieć. Wskutek wojen i klęsk zanikły wręcz instytucje życia publicznego. Jan Żabczyc najprawdopodobniej wykorzystał tę sytuację. Wydając "Symfonie anielskie", napisał, że z powodu "krótkości czasu i defektu pewnego w typografiej" nie zdołał załączyć "noty każdej symfonijej zależącej" i tylko tymczasowo, zanim "wygotowano będzie śpiewnie przystojne", podał "noty tańców zwyczajnych w Polscze". Przy każdej kolędzie zamieścił po prostu incipt pieśni, na melodię której należy ją śpiewać. Nie ulega wątpliwości, że był to jedynie wybieg autorski, mający na celu ominąć urząd kościelny dopuszczający zbiór do użytku w świątyniach. Stąd można uznać kolędy Żabczyca za kontrafaktury wykorzystujące znane melodie, a nawet - jak wspomniałem - całe zwroty frazeologiczne. Dzisiaj już nie pamiętamy większości piosenek, które posłużyły Janowi Żabczycowi do nałożenia na nie tekstu kolędy, ocalały jedynie ich melodie śpiewane każdego roku w naszych świątyniach.

Doszło więc - by tak powiedzieć - do jeszcze jednej "błogosławionej winy", świadomego nadużycia, które jednakże wydało niespodziewanie dojrzałe owoce. "Symfonie anielskie" okazały się tak piękne, że niemal natychmiast zostały podchwycone przez wierny lud wypełniający kościoły i jakiekolwiek próby ich ewentualnego wycofania z użycia były z góry skazane na niepowodzenie. Czy jednak mogło być inaczej, skoro znalazły się wśród nich takie arcydzieła gatunku, jak "Przybieżeli do Betlejem pasterze" i "A wczora z wieczora".

W chwili ukazania się "Symfonii anielskich" nie sposób było wyrokować, które z trzydziestu sześciu kolęd zdobędą popularność i pozostaną na zawsze w naszej tradycji. Autor - można przypuszczać - traktował cały zbiór jednakowo, czyniąc jednocześnie wszystko, by trafić do odbiorców, podejmował szereg zabiegów, o czym już tu była mowa. To z pewnością zaważyło na opiniach o Janie Żabczycu jako jedynie redaktorze zbioru. Musimy wszakże pamiętać, że ciągle jeszcze było wówczas daleko do naszego pojmowania pojęcia oryginalności, ukształtowanego dopiero przez romantyzm.

Poeta, co chciałbym bardzo mocno podkreślić, chociaż tak jednoznacznie wykorzystywał rodzimą tradycję, nie zatracił jednak istoty Wcielenia. Nawet we fragmentach na wskroś pastorałkowych pojawiają się obrazy i metafory świadczące, że Janowi Żabczycowi nie była obca wielka poezja mistyczna, o której pisałem na początku tego szkicu. W "Symfonii trzeciej" i wół i osioł "Na niezgrabne swe kolana / przypadając, chwali Pana / i parą grzeje / nasze Nadzieje". "Symfonię piątą" otwiera zaś taka oto strofa: "Lata upłynione, / grzechem utopione / teraz się zwracają, / Synem się wspierają // Boga Przedwiecznego..." Odnajdujemy też wiele strof opartych na fragmentach Ewangelii, co także się kłóci z utrzymywanym przez lata przekonaniem o folklorystycznym rodowodzie kolęd. W "Symfonii dwudziestej siódmej" czytamy: "toż w Testamencie Arka zamkniona / figurowała - gdy już złączona / Boska Natura z gliny z zlepionym / i Nieskończony z ciałem skończonym".

Wszystko to świadczy, że ciągle jeszcze nasze kolędy czekają na swoich badaczy, którzy w pełni pokazaliby, jak doskonale zlały się w nich treści najgłębiej teologiczne z żywą wiarą wiernego ludu, a powszechnie odczuwana rodzimość nie oznacza zatracenia z najważniejszymi nurtami myśli i sztuki europejskiej.


powrót