Waldemar Smaszcz
„Bądź na wieki pochwalon, nieśmiertelny Panie”


   W kulturze europejskiej od czasów pozytywizmu utrwaliło się przekonanie o zdecydowanej sprzeczności między średniowieczem a renesansem. Nowa epoka, pięknie nazwana odrodzeniem, miała, niczym nieziemska światłość, rozjaśniać „mroki wieków średnich”. To scjentystyczne nastawienie wybitnych uczonych od dawna spotykało się jednak z odmiennym widzeniem tych spraw przez niemałą grupę badaczy, nie tylko zafascynowanych epoką katedr, lecz potrafiących po prostu zdobyć się na samodzielność sądów. Co pewien czas, niby reakcja na nieustające zachwyty nad europejską nowoczesnością, zrodzoną właśnie na przełomie średniowiecza i renesansu, pojawiają się głosy zdecydowanego sprzeciwu, jak słynna książka Ericha Fromma „Ucieczka od wolności”, opublikowana w okresie największego szaleństwa zbrodni faszystowskich, w roku 1941. „I tak stwierdzamy - pisał autor - że od odrodzenia aż po dzień dzisiejszy zżera ludzi piekąca żądza sławy, podczas gdy dążenie to, które dziś wydaje się tak naturalne, prawie nie występowało w średniowiecznym społeczeństwie.”
   Fromm, przerażony do czego zdolny jest człowiek, ukształtowany wszak przez wielkie dziedzictwo europejskie, gwałtownie poszukiwał owego momentu tragicznego pęknięcia, które rozerwało nasze dzieje niczym biblijny grzech pierworodny. Cóż, skoro kolejne konkluzje wydały się wykluczać nawzajem. „W ciągu tego samego okresu - zauważał - człowiek rozwinął w sobie poczucie piękna przyrody, którego przedtem nie miał.” Ale też - to następna refleksja autora - „w północnych krajach Europy, począwszy od wieku szesnastego, potrzeba pracowania stała się niemal obsesją, czego w poprzednim okresie człowiek wolny bynajmniej nie odczuwał.”
   Widać stąd, że każde myślenie podporządkowane przyjętej z góry tezie prowadzi do własnego zaprzeczenia. W tym miejscu niejednokrotnie powtarzałem, że liryka jest najczulszym sejsmografem człowieczych emocji; zawierzmy więc tej jedynej w swoim rodzaju sztuce słowa.
   Poetą na wskroś renesansowym, w którego twórczości znalazły wyraz wszystkie najważniejsze dążenia epoki, był u nas, oczywiście, Jan Kochanowski. Pisanie o wielkości Mistrza z Czarnolasu oznaczałoby nieuchronne popadnięcie w banał. Zupełnie inaczej wygląda rzecz cała, jeśli idzie o lekturę jego nieśmiertelnych strof. Te do dziś żywią zarówno pisarzy, jak i wrażliwych czytelników, poszukujących w literaturze czegoś więcej niż tylko pięknie brzmiących słów i urokliwych obrazów. Zaufajmy więc czarnoleskiej liryce, a z pewnością będziemy mogli zobaczyć epokę złotego wieku kultury polskiej w całym bogactwie i słowa, i myśli.
   Jednym z najwcześniejszych polskich utworów Jana Kochanowskiego jest śpiewany do dziś hymn „Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary”, niesłusznie zaliczany do pieśni, które poeta zamknął w osobne całości:
   
   Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary?
   Czego za dobrodziejstwa, którym nie masz miary?
   Kościół Cię nie ogarnie, wszędy pełno Ciebie:
   I w otchłaniach, i w morzu, na ziemi, na niebie.
   
   Złota też, wiem, nie pragniesz, bo to wszytko Twoje,
   Cokolwiek na tym świecie człowiek mieni swoje.
   Wdzięcznym Cię tedy sercem, Panie, wyznawamy,
   Bo nad to przystojniejszej ofiary nie mamy.
   
   Tyś Pan wszytkiego świata, Tyś niebo zbudował
   I złotymi gwiazdami ślicznieś uhaftował.
   Tyś fundament założył nieobeszłej ziemi
   I przykryłeś jej nagość zioły rozlicznemi.
   
   Za Twoim rozkazaniem w brzegach morze stoi,
   A zamierzonych granie przekroczyć się boi.
   Rzeki wód nieprzebranych wielką hojność mają,
   Biały dzień a noc ciemna swoje czasy znają.
   
   Tobie k`woli rozliczne kwiatki Wiosna rodzi,
   Tobie k`woli w kłosianym wieńcu Lato chodzi.
   Wino Jesień i jabłka rozmaite dawa,
   Potym do gotowego gnuśna Zima wstawa.
   
   Z Twej łaski nocna rosa na mdłe zioła padnie,
   A zagorzałe zboża deszcz ożywia snadnie.
   Z Twoich rąk wszelkie źwierzę patrza swej żywności,
   A Ty każdego żywisz z Twej szczodrobliwości.
   
   Bądź na wieki pochwalon, nieśmiertelny Panie,
   Twoja łaska, Twa dobroć nigdy nie ustanie.
   Chowaj nas, póki raczysz, na tej niskiej ziemi,
   Jedno zawżdy niech będziem pod skrzydłami Twemi.
   
   Staropolski przekaz głosi, że ten hymn wielbiący Stwórcę, napisał Kochanowski podczas pobytu we Francji. Jeżeli tak było naprawdę, jest to godne choćby krótkiego komentarza. Oto polski poeta wyrusza w podróż do wielkich centrów nowej sztuki europejskiej - Italii i Francji. Tam, oczywiście, poznał zarówno dominujące prądy artystyczne, jak i wszelkiego rodzaju nowinki formalne. Można by więc przypuszczać, że wykorzysta je w swoich próbach i przywiezie do kraju wiersze napisane w duchu najnowszej poezji włoskiej czy francuskiej. A tymczasem powstał wiersz najgłębiej związany z rodzimą tradycją, chociaż jednocześnie potwierdzający, że autor przyswoił sobie idee odrodzenia. Pisząc pieśń religijną nawiązał Kochanowski do najdawniejszych wierszy polskich z „Bogurodzicą” na czele. Jego modlitwę rozpoczynają pytania znakomicie ukazujące niepojętą miłość Stwórcy do stworzenia. Od razu w pierwszym wersie, i to w miejscu szczególnie zaznaczonym, bo w pozycji rymowanej, pojawia się słowo „dary”, znane zarówno ze słownika świeckiego, jak i sakralnego. Mówimy o darach Bożych, darach Ducha Świętego, ale i o darach, jakie złożyli Trzej Mędrcy ze Wschodu narodzonemu Jezusowi. Kochanowski określa Boże dary jednym, ale znaczącym epitetem „hojne”. Nieoczekiwanie jednak cały drugi wers jest rozwinięciem treści pierwszego. Tym razem już dobrodziejstwa Stwórcy nazwane są - by tak powiedzieć - najgłębiej teologiczne, człowiek nie ma dla nich miary.
   To zgłębianie niepojętej tajemnicy Stwórcy wydaje się kontynuować poeta w następnym dystychu, sięgając wręcz granicy człowieczego poznania. „Kościół Cię nie ogarnie” - to musi poruszyć zarówno umysł, jak i emocje. Dobrze więc, że autor nie wystawił nas na zbyt wielką próbę, dodając zaraz: „wszędy pełno Ciebie” i jakże pięknie rozwijając ten zwrot: „I w otchłaniach, i w morzu, na ziemi, na niebie”. Konstrukcja wersu wydaje się bardzo prosta - cztery rzeczowniki niby cztery strony świata, tu jednak zestawione, jak często bywa w liryce religijnej, antytetycznie. Prawdziwie mistrzowski jawi się czwarty dystych. Jednym pociągnięciem pióra, godnym mistrza, zamknął poeta najważniejszy fragment hymnu. Jest to tym bardziej widoczne, że wcześniej dopełnił tę całość bardzo ludzkim wyznacznikiem ziemskiego pożądania - „Złota też, wiem, nie pragniesz, bo to wszytko Twoje”. Bez trudu rozpoznamy tu nawiązanie do ewangelicznej sceny kuszenia Chrystusa. Mnie zaś nieodmiennie porusza krótkie wtrącenie: „wiem”, zaczerpnięte z mowy potocznej, a przecież w tej rozmowie ze Stwórcą nie tylko nie razi, ale wręcz uwierzytelnia wypowiedź poetycką. Człowiek ma prawo akurat to wiedzieć, gdyż takie świadectwo zostało zapisane w Ewangelii. Skoro Bogu nie jesteśmy w stanie ofiarować nic z rzeczy świata tego, bo wszystko do Niego należy, możemy obdarować Go „wdzięcznym sercem” czyli oddaną miłością, która jest „najprzystojniejszym” darem.
   Pozostałe strofy nie wydają się już tak interesujące. Cóż można jednak dodać jeszcze, gdy wyznaliśmy naszą miłość? Skazani jesteśmy bądź na powtarzanie tego jednego słowa, bądź egzemplifikowanie go w dalszej wypowiedzi. Tak też czyni poeta, sławi Stwórcę w Jego dziełach. Ale i tu, mimo prostej konstrukcji wypowiedzi, opartej na wyliczeniu, odnajdujemy fragmenty czy obrazy, których nie sposób pozostawić choćby bez kilku słów komentarza, jak ten wers: „Tyś fundament założył nieobeszłej ziemi...” Bóg ukazany został jako pierwsza przyczyna, co w tym przypadku ma swoje głębokie uzasadnienie intelektualne. Ziemia trwa, mimo upadku człowieka, bo ma niewzruszony fundament.
   W ostatnich dwu dystychach powrócił zaś poeta do najważniejszego wyznania - ufnej miłości do Boga.
   Okazuje się, że Jan Kochanowski w takim ujęciu tej kwestii nie był odosobniony. Podobne wyznania odnajdujemy w najwybitniejszym dziele naszej prozy renesansowej, „Dworzaninie” Łukasza Górnickiego:
   „Ale któż może Miłość Niebieską, tę, która z piękności, z dobroci, z mądrości Boskiej się wznieca, doskonale chwalić? Ona wszytki części spaja; ona przyczyną jest, iż niebieska zwierzchność ziemską sprawuje; ona odwraca umysły ludzkie od bezeceństwa, a przywraca je Bogu, jako tej studni, z której wyszły; ona żywioły jednoczy, naturę spasabia k temu, iż wypuszcza wszytko z siebie i zachowuje każdy rodzaj w inności swojej; ona rzeczy rozproszone zgromadza, niedoskonałym doskonałość, ziemi owoc, morzu uspokojenie, niebu światłość ożywiającą daje, z niesprzyjaźliwych sobie rzeczy sprzyjaźliwe, a z niepodobnych do siebie podobne czyni; ona jest matką rozkoszy, pokoju, cichości, dobrotliwości, a wielkim nieprzyjacielem nieludzkości i obrzydłej gnuśności. Ona jest początkiem i końcem wszytkiego dobrego.”
   Tak więc dwaj najwięksi pisarze polskiego odrodzenia nie zaprzeczyli swoją twórczością epoce wcześniejszej, ale kontynuowali najlepsze tradycje ojczystej literatury.


powrót