Ewa Bobowska
DNI, KTÓRE DAŁ NAM PAN...

Papieskie pielgrzymki do Ojczyzny, od pierwszej w 1979 roku począwszy, okazały się niezwykłym fenomenem naszego życia zbiorowego i jako takie były i będą w przyszłości opisywane przez socjologów, psychologów, teologów, badaczy naszej duchowości oraz historyków. Każda z nich miała inny charakter, ale zawsze przynosiły owoce, które stawały się pokarmem dla milionów i wpływały na polskie losy. Czym dzisiaj byłaby Polska, gdyby nie słynne słowa Ojca Świętego z placu Zwycięstwa: "Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi". Nie tylko nasz kraj odmienił swoje oblicze, ale i niemała część Europy. Za każdym razem - co znakomicie ujawniają choćby zachowane filmy dokumentalne - witała Papieża trochę inna Polska, ale i Ojciec Święty także się zmieniał. Następcy św. Piotra przybywało lat i coraz bardziej  widoczne  stawało się brzemię dźwiganego krzyża. Niezmiennie jednak żywa okazywała się więź między Janem Pawłem II a rodakami. Wzajemna miłość dojrzała w ciągu tych dwudziestu lat, od ogromnej fascynacji po prawdziwą więź duchową, co potwierdziły niepojęte dla postronnych obserwatorów rozmowy Jana Pawła II z tłumami w Gdańsku, Bydgoszczy, Gliwicach, a zwłaszcza w Wadowicach. Na każde słowo Papieża odpowiadały jednym głosem setki tysięcy ludzi. 

Obcokrajowców irytują niekiedy sformułowania w rodzaju "nasz Papież", "Papież-Polak"; replikują wówczas, że Jan Paweł II jest odpowiedzialny za Kościół na całym świecie. Wszystko to prawda, ale człowiek zawsze związany jest z rodzinną ziemią, która go wydała i nosi w sobie miłość do niej. Nie było to może aż takie ważne przed dwudziestoma laty, gdy pamięć domowej ojczyzny pozostawała wystarczająco żywa, by wspierać Pielgrzyma. Obecnie wszyscy, i Ojciec Święty i my, jego rodacy, głębiej odczuwamy to, co nas łączy, a na co złożyły się wieki narodowej historii, która nas określiła i ukształtowała. Dwie ostatnie pielgrzymki zdecydowanie różniły się od poprzednich. Już o tej sprzed dwu lat mówiono, że jest pożegnaniem z Polską. Tymczasem zewsząd rozlegało się wołanie: "Przyjedź do nas", zaś miasta, w których dotąd nie gościł umiłowany Ojciec Święty, rozpoczęły przygotowania do następnej pielgrzymki. I oto stało się rzeczywistością to, co po ludzku wydało niemal niemożliwe. W krótszym odstępie czasu, bo zaledwie dwuletnim, przybył ponownie Jan Paweł II do Ojczyzny. Program tej podróży ojcowsko-apostolskiej rozrósł się do niemal dwu tygodni, a i tak każdy dzień został wypełniony od rana do wieczora. Wielu z nas z lękiem myślało, czy Papieżowi wystarczy sił, by ponieść tyle trudu. Od pierwszych kroków na ojczystej ziemi wpatrywaliśmy się w twarz Jana Pawła II, słuchaliśmy siły głosu, śledziliśmy ruchy, starając się jak najwięcej wyczytać z tych wszystkich znaków. Z jednej strony wiedzieliśmy, że powinno się oszczędzać siły Ojca Świętego (i wiele zrobiono pod tym względem, a o czym świadczą choćby windy w ołtarzach papieskich), z drugiej zaś powszechnie liczono, że może jeszcze, "po drodze", odwiedzi Papież miejsca wprawdzie nie ujęte w programie, ale przecież leżące tuż obok trasy przejazdu. Wołano: "Ojcze do nas", przedłużano niemal każdy punkt programu, odbierając kwadranse, a nawet godziny z niezbędnego odpoczynku. Tyle przygotowań, tyle serca włożonego w oczekiwanie na wyjątkowe, a nawet jedyne w swoim charakterze spotkanie, że niejako usprawiedliwione wydawały się każde prośby kierowane do Ojca Świętego.

Gdy więc okazało się, że po raz pierwszy w dwudziestoletniej historii pielgrzymek Jan Paweł II musiał odwołać udział w spotkaniu modlitewnym, i to w swoim ukochanym Krakowie, wszystkim zamarło serce. Ale właśnie krakowska Msza św., bez najważniejszego kapłana, w strugach deszczu (Kraków płacze - powtarzano, nie wstydząc się tego zbanalizowanego przecież określenia), być może była najbardziej wzruszająca. Chociaż z czysto ludzkiego punktu widzenia nic nie mogło zastąpić atmosfery, gdy od tronu papieskiego raz po raz padały nie tylko słowa nauki, ale i podchwytywane w lot żarty i uśmiechy, to przecież skupienie półtoramilionowej rzeszy i nie skrywane łzy żalu pozostaną na zawsze w pamięci. I słowa zmokniętych pielgrzymów powtarzających, że jest im smutno nie tyle z powodu nieobecności przy ołtarzu tak bardzo oczekiwanego Ojca Świętego, ale że Papież cierpi. A potem ogromna radość, gdy okazało się, że choroba nie była groźna i już następnego dnia Papież   nie tylko powrócił na pielgrzymi szlak, ale nawet postanowił pojechać także do Gliwic, gdzie wcześniej odbyło się spotkanie bez jego udziału. Wszyscy zapamiętamy odpowiedź tłumów na uroczy żart, że trudno "z takim Papieżem wytrzymać, miał przyjechać, nie przyjechał, nie miał przyjechać, przyjechał..." Zebrani natychmiast odpowiedzieli półmilionowym chórem: "nic nie szkodzi", co dało Ojcu Świętemu asumpt do dalszej wymiany żartów.
Będziemy długo rozpamiętywali zdania, które w nas pozostały, powracali pamięcią do różnorodnych sytuacji z nadzieją, że - by powtórzyć za Ojcem Świętym - "jak Bóg da" nie będą to ostatnie spotkania na ojczystej ziemi. I także w nowym tysiącleciu Pierwszy z Polaków przemówi do tłumów oczekujących na każde słowo, na każdy gest, zdobędzie się na uśmiech, a może nawet zażartuje i ten żart powtarzać będzie cała Polska, jak słynne wspomnienie  kremówek po maturze w rodzinnych Wadowicach, które odbiło się echem w niemałej części świata. 

Nasza ziemia także znalazła się na trasie papieskiej pielgrzymki. Wprawdzie nie sam Białystok, ale za to aż dwukrotnie gościł Jan Paweł II w granicach Województwa Podlaskiego. Odpoczywał - jakże aktywnie - w  klasztorze na Wigrach i okolicach Augustowa po spotkaniu w Ełku oraz uczestniczył w liturgii Słowa w Drohiczynie. Prasa codzienna zapisała i skomentowała niemal każdy krok Ojca Świętego, zwłaszcza w dniu planowanego odpoczynku, gdy nieoczekiwanie odwiedził rodzinę państwa Milewskich w Leszczewie oraz sanktuarium Matki Boskiej w Studzienicznej. 
Kościół białostocki oraz przedstawiciele władz miejskich i wojewódzkich udały się natomiast na spotkanie z Ojcem Świętym do Drohiczyna, leżącego nie tylko granicach województwa, ale i będącego stolicą diecezji wchodzącej w skład Metropolii Białostockiej. Może też dlatego, że to spotkanie poświęcone było tak ważnemu na naszej ziemi ekumenizmowi. Pęknięty krzyż opleciony rybacką siecią, górujący nad papieskim ołtarzem w Drohiczynie, wymownie symbolizował rozdarcie Kościoła na Wschodni i Zachodni. Jan Paweł, który tyle zrobił dla idei ekumenizmu, sięgnął już wcześniej po jakże czytelne porównanie, że Wschód i Zachód to dwa płuca Kościoła, a wiadomo jak trudno jest oddychać jednym tylko płucem. Wzruszająca też była obecność polskich Muzułmanów, składających wyrazy uszanowania wielkiemu Rodakowi.
Spotkanie w maleńkim Drohiczynie pozostanie zapewne w historii miasteczka największym wydarzeniem od czasu koronacji księcia halicko-włodzimierskiego Daniela Romanowicza na króla halickiego w 1253 roku oraz od roku 1520, kiedy to Drohiczyn został głównym miastem utworzonego wówczas Województwa Podlaskiego. Wśród gości był ostatni prezydent Rzeczpospolitej na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski z małżonką, były prezydent III Rzeczpospolitej Lech Wałęsa z małżonką, premier Jerzy Buzek, przewodniczący "Solidarności" Marian Krzaklewski.
W Drohiczynie zostały złożone Papieżowi dary białostockiego Kościoła i miasta. Album "Białystok - miasto Miłosierdzia", o którym pisaliśmy w tym miejscu w czerwcowym numerze, złożył Ksiądz Arcybiskup Metropolita Stanisław Szymecki oraz prof. Kazimierz Pieńkowski, przewodniczący Rady Miejskiej i Ryszard Tur, prezydent miasta. Ojciec Święty jest wielkim czcicielem Miłosierdzia Bożego, jako Arcybiskup Metropolita Krakowski wszczął proces beatyfikacyjny s. Faustyny, którą już jako Jan Paweł II wyniósł ją na ołtarze. Nie powinniśmy też zapominać, że druga encyklika papieska była poświęcona właśnie Miłosierdziu Bożemu.
Ks. abp Stanisław Szymecki w "Słowie" otwierającym album wykorzystał cytat z dramatu Karola Wojtyły "Brat naszego Boga", w którym Adam Chmielowski, artysta malarz, a późniejszy brat Albert, wyniesiony przez Jana Pawła II na ołtarze, mówi, spoglądając na własny obraz przedstawiający ubiczowanego Chrystusa:

 Jesteś jednakże straszliwie 
niepodobny do Tego, 
którym jesteś - 
 Natrudziłeś się w każdym z nich,
 Zmęczyłeś się śmiertelnie.
 Wyniszczyli Cię - 
To się nazywa Miłosierdzie. 
Przy tym pozostałeś piękny. 
Najpiękniejszy z synów ludzkich. 
Takie piękno nie powtórzyło się już 
nigdy później -
O, jakie trudne piękno, jak trudne. 
Takie piękno nazywa się Miłosierdziem. 

Te właśnie słowa możemy powtórzyć jako najkrótsze podsumowanie wielodniowej obecności utrudzonego, a nawet cierpiącego Ojca Świętego Jana Pawła II wśród nas. Przemierzał ojczystą ziemię i mówił nam o Chrystusie, głosił swoje homilie powtarzając, że Bóg jest Miłością, że z miłości do człowieka pozwolił się wyniszczyć, by nas odkupić.  I to właśnie  "nazywa się Miłosierdzie".

foto - Andrzej Zgiet


powrót