Ks. Tadeusz Kasabuła
Perejasław 1654 - zdrada, czy polityczne wyrachowanie czyli czego Sienkiewicz w "Ogniem i mieczem" nie dopisał


        Jednym z najważniejszych wydarzeń kulturalnych ostatnich tygodni jest niewątpliwie pojawienie się na ekranach kin filmowej wersji powieści H. Sienkiewicza Ogniem i mieczem. Zasadne zatem wydaje się być nakreślenie historycznego kontekstu wydarzeń rozgrywających się na kartach pierwszej części Trylogii. Uczyniłem to, naturalnie w ogromnym skrócie i z równie ogromnym niedosytem, na łamach Czasu Miłosierdzia w numerach: 9. z września i 10. z października ub.r.
        Myślę, że warto zwrócić także uwagę na to, o czym autor Ogniem i mieczem nie uznał za konieczne w powieści nadmienić, mianowicie na bezpośrednie polityczne skutki, jakie owa niespotykana dotąd awantura na Kresach niosła dla przyszłości Rzeczypospolitej.
        Sienkiewicz w końcowej partii swego dzieła lakonicznie wspomina: „Chmielnicki, złamany, przeklinany przez własny lud, szukał protekcji postronnych." Co to oznacza? Właśnie. Oddając się lekturze opracowań traktujących o wojnie polsko-kozackiej w latach 1648-51, czy nawet wychodząc z kina po projekcji Ogniem i mieczem aż trudno uwierzyć, że Bohdan Chmielnicki, człowiek wszak światły i wykształcony, w ogóle nie rozumiał despotycznego systemu rządów w ówczesnej Rosji. Po klęskach militarnych z Rzecząpospolitą, biorąc za punkt wyjścia wspólnotę wyznaniową Kozaczyzny i Moskwy uznał, że w zaistniałej sytuacji najlepszą gwarancją niepodległości Ukrainy będzie poddanie jej pod panowanie Rosji. Z taką myślą, śląc poselstwa do cara Aleksego Michajłowicza, nosił się już od roku co najmniej 1649. 19 sierpnia 1653 r. w liście do moskiewskiego despoty pisał: "My, Bohdan Chmielnicki [...] i całe wojsko zaporoskie innemu niewiernemu carowi [królowi polskiemu, bądź sułtanowi - T.K.] służyć nie chcemy, tylko tobie, wielkiemu gosudarowi prawosławnemu, bijemy czołem, żeby twoje carskie wieliczestwo nie zostawiał nas, [...] żeby z szybką i silną pomocą zbrojną nam przyszedł". Upragnionej odpowiedzi doczekał się Chmielnicki już w styczniu roku następnego, kiedy to do Perejasławia przybyło poselstwo moskiewskie, przywożąc pismo deklarujące przyjęcie Kozaczyzny pod panowanie cara. Natychmiast, jeszcze 18 stycznia 1654, zwołano zgromadzenie rady kozackiej, przy której zebrały się niezliczone rzesze nieświadomej o co naprawdę chodzi "czerni". W sugestywnym przemówieniu Chmielnicki, przedstawiwszy ewentualne opcje polityczne Ukrainy, opowiedział się za poddaniem państwa ukraińskiego pod berło władcy "tej samej wiary". Zastanawiające, że wśród możliwych opcji politycznych Chmielnicki nie wspomniał ani słowem o możliwościach budowania suwerennego, nie związanego ani z Rzcząpospolitą, ani z Moskwą państwa ukraińskiego. Mimo, że wielu członków rady było przeciwnych polityce swego hetmana, nie podniósł się w tym momencie ani jeden głos sprzeciwu. Powód był prosty. W przeciwieństwie do sporów z królem w Warszawie, jakikolwiek sprzeciw w tym momencie oznaczał podpisanie na siebie wyroku śmierci ze skutkiem natychmiastowym. Zatem, gdy Chmielnicki skończył, jak zanotował poseł carski: "wszystek lud wykrzyknął: wolimy pod silną ręką cara wostocznego, prawosławnego, w naszej świętej wierze umierać, niż być pod poganinem nienawistnym Chrystusowi" [tzn. królem polskim lub sułtanem - T.K.]. Decydujące znaczenie w powszechnym zaakceptowaniu przez "czerń" decyzji zapadłych na radzie starszyzny miała sytuacja ogółu ludności Ukrainy w styczniu 1654 r. Niewielkie znaczenie miała tu kwiecistość wymowy hetmana, którego i tak, ze względu na ukształtowanie terenu, niewielu usłyszało. Ludzie mieli po prostu już dość toczącej się nieprzerwanie od sześciu lat wojny, która nie tak dawno jeszcze mlekiem i miodem płynące ziemie ukraińskie zamieniła w pustkowia. W dodatku dawno już skończyły się błyskotliwe zwycięstwa i do chutorów zaczął najzwyczajniej zaglądać głód. W tej sytuacji przyjęcie pomocy rosyjskiej - a tak większość "czerni" rozumiała oddanie się pod władzę cara - dawało nadzieję na odzyskanie stabilizacji, której z racji na ogrom przelanej krwi, nie można już było osiągnąć na drodze pogodzenia się z Rzecząpospolitą. Jak złudne były to nadzieje okazało się już w momencie, gdy doszło do przysięgi wierności carowi. Chmielnicki i starszyzna kozacka konsekwentnie zażądali od posła carskiego wzajemnej przysięgi w imieniu cara, gwarantującej wolności wojsku zaporoskiemu, a szlachcie i mieszczanom nienaruszalność ich stanu posiadania. Doprawdy trudno powiedzieć, kto był w tym momencie bardziej zaskoczony: poseł carski oświadczeniem Chmielnickiego, czy Chmielnicki odpowiedzią posła. Faktem jest, że zirytowany wysłannik cara Aleksego wypalił bez wstępów, tłumacząc Chmielnickiemu i jego towarzyszom jak dzieciom, że w jego państwie poddani przysięgają carowi, ale nigdy car poddanym, że Ukraina musi przyjąć panowanie moskiewskie, zdając się na łaskę i niełaskę cara, bo to nie Litwa, ani Polska, gdzie monarchowie przysięgają zachowanie praw poddanym. Był to pierwszy kubeł zimnej wody na głowy garnącej się w ramiona Rosji starszyzny kozackiej. Kozacy przywykli do ustroju Rzeczypospolitej byli tą sytuacją ogromnie zaskoczeni i poruszeni; zerwanie układów z Moskwą wisiało na włosku, ale uparty Chmielnicki, teraz już pozbawiony jakichkolwiek złudzeń, świadomy, że bez żadnych gwarancji oddaje Ukrainę pod despotyczną władzę cara, cofać się już nie chciał. Przysięgę na wierność carom moskiewskim wykonano.
        Zaraz też stosowna misja kozacka udała się do Moskwy, gdzie dopełniono ugody z Perejasławia, podpisując dokumenty określające na zasadach ograniczonej autonomii byt ziem ukraińskich w państwie rosyjskim. Pozbawiały one Kijów prawa prowadzenia niezależnej polityki zagranicznej oraz przewidywały wprowadzenie na te obszary wojsk rosyjskich (niemal natychmiast obsadzono Kijów i inne większe miasta silnymi garnizonami moskiewskimi). Zaraz też zaczęto egzekwować ogromne podatki na rzecz Moskwy - rzecz nie do pomyślenia za czasów Rzeczypospolitej. Rychło zatem rozpoczęły się lokalne bunty przeciwko wszechwładzy rosyjskiej. W tej sytuacji, po śmierci Chmielnickiego (+1657), Rzeczpospolita i Ukraina miały jeszcze szansę zawarcia równoprawnej unii. Niestety, na trzeźwą kalkulację polityczną po obu stronach było jeszcze za wcześnie, nie zabliźniły się jeszcze rany niedawnej przeszłości.
        Warto zauważyć, iż układ z Perejasławia wykorzystywała umiejętnie propaganda sowiecka, ukazując go jako moment wielkiej wagi dziejowej o znaczeniu symbolicznym: poddanie się Ukrainy pod wieczystą władzę Rosji, a w 1954 r. uroczyście obchodzono w ZSRR jubileusz trzechsetlecia tego wydarzenia.


powrót